20 czerwca
2014
Hura, mam z
powrotem Internet, więc mogę napisać do Ciebie co nieco :) Przez cały
wczorajszy dzień walczyłam z siecią, bo mój Tata - właściciel modemu, z którego
korzystam w szpitalu - postanowił wymienić go na nowszy, lepszy i bardziej
wypasiony. Zmiana ta - jak niemal każda zmiana pozornie na lepsze - okazała się
oczywiście zmianą na gorsze, i liczyłam się już z tym, że mogę zostać bez
Internetu do końca pobytu w szpitalu. Na szczęście, po licznych żonglerkach
modemem/ tabletem/ kartami SIM udało się uruchomić Internet i moje życie
szpitalne wróciło do normy ;) Co do tego, jak się leży - dzisiaj leży się
wyjątkowo wprost cudownie, bo przyszła jedna z milszych zmian pań położnych i
dwukrotnie podłączyły mnie do KTG na moim własnym łóżku szpitalnym, a nie na
kozetce tortur w gabinecie zabiegowym. O ile do tej pory KTG było w moim
pojęciu wyrafinowanym sposobem znęcania się nad przyszłymi matkami, o tyle dzisiaj
w trakcie drugiego mało brakowało, a zasnęłabym pod koniec! Tak mi było błogo,
wygodnie i przyjemnie. W dodatku mój mąż postanowił wziąć na spytki ordynatora,
który ma dzisiaj całodobowy dyżur, i wydobył z niego wreszcie informację konkretną
co do daty mojego jakże wytęsknionego już rozwiązania.... Przyszedł potem z
dziwną miną i wyjawił mi, że cesarka jest planowana na przyszły czwartek. To
zaś oznacza - po pierwsze - że troszkę jeszcze poczekamy, po drugie zaś - co
zabawniejsze - że, jeśli dobrze pójdzie, to Paszczaki i ja będziemy urodziny
obchodzić tego samego dnia. No, powiem Ci, że TEGO się nie
spodziewałam!! :) Poinformowałam natychmiast P., że w takim razie powinien się
cieszyć, bo jest szansa, że będą takie cudowne jak ja ;) Hehehe ;) W ogóle mój
mąż i reszta rodziny wydają się chwilowo przeżywać końcówkę mojej ciąży jakoś
tak bardziej intensywnie niż ja. Osobiście, odkąd już położyli mnie do
szpitala, nabrałam iście stoickiego podejścia do rzeczywistości i wyluzowałam -
bo cóż mi innego pozostało? Moja Mama (która przyjechała z odsieczą do nas z
Warszawy), dla odmiany, wygląda, jakby nie spała od 2 tygodni, a mąż na zmianę
szaleje w domu albo siedzi u mnie. Ostatnio, nie mogąc już znaleźć sobie
absolutnie NIC innego do roboty (bez mojego udziału zrobił porządki w szafach i
garderobach, ponaprawiał, co było do naprawienia, kupił i zatargał do garażu
opał na całą przyszłą zimę itd., oporządził ogródek na sezon) .... zabrał się
za metodyczne malowanie kolejnych pomieszczeń, począwszy od naszej sypialni,
poprzez kuchnię i jadalnię, na pokoju M. (swojej córki) skończywszy. Oczywiście
nie muszę nadmieniać, że pokój dziecinny został w międzyczasie wykończony przez
niego do absolutnej perfekcji (ostatnia rzecz, jaka nam została do opanowania,
to obsługa dość skomplikowanego bezzapachowego kosza na pieluchy - z jakiegoś
powodu odmawia zajęcia się tym na razie, twierdząc, że w stresie mógłby
wylądować z głową w tymże koszu, zassać się i tam pozostać, a tego przecież
byśmy nie chcieli; z tym ostatnim niewątpliwie muszę się zgodzić). Cieszę się
niesamowicie z tego pozytywnego maila od Ciebie, może te Wasze perypetie mają
się wreszcie ku końcowi?.... Oby!..... Trzymam za Was nadal kciuki i, nie da
się ukryć, ciekawa jestem Twoich pociech - ale mam nadzieję, że jak już
będziesz miała siłę, czas, środki i możliwości, to wyślesz mi zdjęcia :) Oj,
muszę kończyć, bo zaraz będą krążyły położne z KTG przenośnym - jeśli tylko
będę miała trochę czasu, to jutro postaram się opisać Ci życie szpitalne. Wiem,
to głupio brzmi - "jeśli będę miała czas", kiedy teoretycznie leżę w
szpitalu i nudzę się, ale tutaj każdy dzień przeżywa się intensywnie! :) Dwa
obchody, dwa KTG, ewentualnie badanie, ewentualnie USG, konieczność polowania
na łazienkę (na naszym pododdziale patologii są niestety tylko 2 - na 24 łóżka,
z reguły wszystkie zajęte!), pierdyliard akcji typu "mierzenie tętna
dzieci KTG przenośnym", "liczenie ruchów", "mierzenie
temperatury", do tego goście plus trzy posiłki dziennie.... a w tym
wszystkim coraz bardziej rozpaczliwie nieruchawa JA :) No, a dzień zaczynamy tu
o 5:30, więc zaczynam chodzić coraz bardziej niewyspana (niedobry objaw! co
będzie, jak się dzieci urodzą? no, ja nie wiem....) Trzymaj się cieplutko !
Odpisuj z pociągu! :)
22 czerwca
2014
Oj, jakie słodkie te Twoje dzieciaki!.... I podobne
do siebie nawzajem - i chyba do Taty, prawda? Nie dziwię się, że podbijają
oddział wdziękiem i urokiem osobistym :) I mam nadzieję, że niebawem przystąpią
do podboju świata zewnętrznego :) A jak tam ich starszy braciszek?? Mój
mąż tymczasem szaleje dalej, wczoraj podobno ganiał kota, który wlazł mu pod
folię rozłożoną z okazji malowania, tymczasem M. wlazła w kuwetę z farbą :)
Wolę na razie się nie zastanawiać, co się dzieje w domu, i pozostawać przy
nadziei (hehehe), że zanim wrócę do domu z Paszczakami, on zdąży przywrócić
dawny ład! Tu, w szpitalu, jest tak, że pododdział patologii ciąży jest
najmniejszym wydzielonym segmentem oddziału ginekologii i położnictwa - sal
jest 6, po 4 łóżka - niestety, mimo, że ewidentnie sale zostały zaprojektowane
na 3 łóżka każda, ale te 3 łóżka to byłoby ewidentnie zbyt mało, bo ruch jest
tu ogromny. W każdej sali umywalka z bieżącą wodą. Do tego jedna łazienka
oddzielna (WC, umywalka i prysznic) i jedna większa (jedna kabina WC, dwie
prysznicowe, jedna z umywalką - nie pytaj mnie, po co) oraz dwie kozetki, na
których lądują pacjentki przygotowywane do porodu przed oddaleniem się na trakt
porodowy. Do tego jeszcze kuchenka, zabiegowy i dyżurka pielęgniarek. Nic
więcej na tym pododdziale by się nie zmieściło. Większość pacjentek
spędza tu zaledwie kilka dni, więc ta ciasnota nie jest nawet jakaś strasznie
uciążliwa; ogólnie można się przyzwyczaić. Cały szpital jest świeżutko
wyremontowany, więc wszędzie jest ładnie, nowocześnie i czysto; jedzenie dają
całkiem dobre (zawsze, kiedy tu jestem, ograniczam się praktycznie do
szpitalnego wiktu - z domu przywożą mi tylko owoce, albo od czasu do czasu
kawałek ciasta). Większość położnych, lekarzy i pozostałego personelu zachowuje
się bardzo miło, więc na co dzień jest dość sympatycznie. Raz jeden byłam
świadkiem sytuacji, kiedy zmiana w Boże Ciało dość niechętnie zajmowała się
pacjentką ewidentnie gotową do porodu - wszyscy zwlekali, jej skurczami i bólami
nikt się przesadnie nie przejmował - i mam dwie hipotezy. Albo akurat
dziewczyna trafiła nieszczęśliwie na najmniej fajny zespół lekarzy i położnych
(faktycznie akurat wtedy był cały komplet tych najmniej miłych!) albo też tak
się uskutecznia cichą i subtelną zemstę na pacjentkach palących.... które, jak
mi się zdaje, są traktowane tutaj raczej ozięble. Ta akurat rzeczywiście
kopciła jak smok! Na oddziale, palących pacjentek nikt nie ściga (palą w
łazienkowym oknie, potem wietrzą, co, szczerze mówiąc, niewiele pomaga),
wychodząc chyba z założenia, że nie ma to wielkiego sensu.... ale - być może -
jak się pojawia okazja, żeby im dać do wiwatu, to jest bez skrupułów
wykorzystywana. No, ale to tylko moja luźna hipoteza! Szczerze mówiąc, sama
znielubiłam ją za to palenie - nie dość, że uciążliwe dla otoczenia, to jeszcze
mega szkodliwe dla jej dziecka... podczas, kiedy wszystkie dziewczyny wokół
stają na rzęsach, żeby na swoje ciąże chuchać, dmuchać i żeby dzieci urodziły
się zdrowe! No, a z KTG to jest tak, że jest kilka aparatów, w tym dwa
umożliwiające badanie bliźniaków. Niestety, jeden z nich jest stacjonarny, a
drugi krąży po całym oddziale (bywa oczywiście również na porodówce itd.).
Jeśli ten "ruchomy" jest dostępny, to mogę liczyć na luksus badania
we własnym łóżku, a jeżeli nie - to, niestety, muszę wylądować na kozetce w
zabiegowym, gdzie już w tej chwili wędruję za każdym razem z własną poduszką :)
Zwyczaj ten zapoczątkowała jedna z najmilszych położnych :) Ogólnie, kiedy
mogą, starają się ułatwiać mi życie, bo chyba widzą, że z tym brzuchem już
coraz trudniej jest mi się ruszać! Oczywiście, oprócz "pełnego" KTG
dwa razy dziennie, są jeszcze te poszukiwania tętna dzieci przy pomocy
malutkiego, przenośnego, a to już nawet nie zliczę, ile razy w ciągu dnia... Od
5.30 do 23.00 mamy w każdym razie przerwę i wysypiałabym się całkiem nieźle,
gdyby nie to, że budzę się za każdym razem, kiedy mój kręgosłup wrzeszczy, że
trzeba już, teraz, natychmiast!!! Przewrócić się na drugi bok :))) Te
uciążliwości to tylko na oddziale patologii. Położnictwo jest już dużo większe
i wygodniejsze, z tego, co widziałam - dużo sal, na salach max po 3 łóżka,
łazienki praktycznie przy każdej... żyć nie umierać. Są też dwie jedynki, coś w
rodzaju świetlicy (na patologii niestety nie ma na to miejsca), sala z
monitoringiem dla tych po CC. Ogólnie oddział robi wrażenie całkiem
niezłe. Zresztą, cały szpital robi takie wrażenie, bo remont zrobili tutaj
faktycznie z przytupem! W ogóle ten cały wschód, powiem Ci, na mnie
zrobił dużo lepsze wrażenie, niż się spodziewałam, kiedy 10 lat temu jechałam
pierwszy raz w życiu w kierunku wschodnim do mojego przyszłego wtedy
męża. Co ciekawe - im dalej na wschód od W-wy się przenosimy, tym lepiej
wszystko wydaje się wyglądać. Nie mam tu na myśli spektakularnego bogactwa -
chałupinki są często skromne, architektura - jak wszędzie w Polsce - poza
tradycyjną drewnianą dość paskudna, ale ogródki są wypieszczone, trawniczki
przystrzyżone, przestrzeń publiczna zadbana. W naszej gminie bezrobotnych zatrudnia
się do sprzątania okolicy i patrząc na nich - jak również na tę okolicę - muszę
powiedzieć, że nie obijają się. Zanim tu przyjechaliśmy pierwszy raz, myślałam,
że "ściana wschodnia" to będzie raczej taka zapyziała, zaniedbana i
podupadła, a tymczasem robi naprawdę niezłe wrażenie. Całkiem dobrze się
tu mieszka. Oczywiście, pod warunkiem, że ktoś ma stałą, niezłą pracę - poziom
bezrobocia jest niestety dość wysoki, ale akurat u nas to też nie jest takie
bardzo odczuwalne, bo samo miasteczko -
2,5 tysiąca ludzi - ma aż TRZY zakłady, dwa przetwórcze i jeden produkcyjny.
Ostatnio natomiast znalazł się poważny inwestor, który wziął się za remont ruin
zamku na skraju miasteczka i robi tam luksusowe centrum
konferencyjne ze SPA. Jeśli to wypali - a wygląda na to, że jest taka szansa -
to znowu będzie zatrudnienie dla co najmniej kilkudziesięciu osób. Oprócz tego
jest jeszcze stadnina, w której też pracuje, jak sądzę, co najmniej około 20
osób na stałe; dzięki niej raz do roku mamy atrakcję w postaci najazdu
arabskich szejków, którzy przyjeżdżają na aukcję koni. Ogólnie jest tu
ciekawie dość! Uch, kończę, bo paluszki zdrętwiały mi tak, że ich już nie czuję
po prostu... Bardzo, bardzo Ci dziękuję za zdjęcia Małych. Nie masz pojęcia,
jak okropecznie chciałabym się móc już zrewanżować! :) Ale jestem ciekawa tych
moich.... Trzymaj się ciepło! I pisz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz