środa, 25 marca 2015

Z listów do A. - część 6

20 czerwca 2014

Hura, mam z powrotem Internet, więc mogę napisać do Ciebie co nieco :) Przez cały wczorajszy dzień walczyłam z siecią, bo mój Tata - właściciel modemu, z którego korzystam w szpitalu - postanowił wymienić go na nowszy, lepszy i bardziej wypasiony. Zmiana ta - jak niemal każda zmiana pozornie na lepsze - okazała się oczywiście zmianą na gorsze, i liczyłam się już z tym, że mogę zostać bez Internetu do końca pobytu w szpitalu. Na szczęście, po licznych żonglerkach modemem/ tabletem/ kartami SIM udało się uruchomić Internet i moje życie szpitalne wróciło do normy ;) Co do tego, jak się leży - dzisiaj leży się wyjątkowo wprost cudownie, bo przyszła jedna z milszych zmian pań położnych i dwukrotnie podłączyły mnie do KTG na moim własnym łóżku szpitalnym, a nie na kozetce tortur w gabinecie zabiegowym. O ile do tej pory KTG było w moim pojęciu wyrafinowanym sposobem znęcania się nad przyszłymi matkami, o tyle dzisiaj w trakcie drugiego mało brakowało, a zasnęłabym pod koniec! Tak mi było błogo, wygodnie i przyjemnie. W dodatku mój mąż postanowił wziąć na spytki ordynatora, który ma dzisiaj całodobowy dyżur, i wydobył z niego wreszcie informację konkretną co do daty mojego jakże wytęsknionego już rozwiązania.... Przyszedł potem z dziwną miną i wyjawił mi, że cesarka jest planowana na przyszły czwartek. To zaś oznacza - po pierwsze - że troszkę jeszcze poczekamy, po drugie zaś - co zabawniejsze - że, jeśli dobrze pójdzie, to Paszczaki i ja będziemy urodziny obchodzić tego samego dnia. No, powiem Ci, że TEGO się nie spodziewałam!! :) Poinformowałam natychmiast P., że w takim razie powinien się cieszyć, bo jest szansa, że będą takie cudowne jak ja ;) Hehehe ;) W ogóle mój mąż i reszta rodziny wydają się chwilowo przeżywać końcówkę mojej ciąży jakoś tak bardziej intensywnie niż ja. Osobiście, odkąd już położyli mnie do szpitala, nabrałam iście stoickiego podejścia do rzeczywistości i wyluzowałam - bo cóż mi innego pozostało? Moja Mama (która przyjechała z odsieczą do nas z Warszawy), dla odmiany, wygląda, jakby nie spała od 2 tygodni, a mąż na zmianę szaleje w domu albo siedzi u mnie. Ostatnio, nie mogąc już znaleźć sobie absolutnie NIC innego do roboty (bez mojego udziału zrobił porządki w szafach i garderobach, ponaprawiał, co było do naprawienia, kupił i zatargał do garażu opał na całą przyszłą zimę itd., oporządził ogródek na sezon) .... zabrał się za metodyczne malowanie kolejnych pomieszczeń, począwszy od naszej sypialni, poprzez kuchnię i jadalnię, na pokoju M. (swojej córki) skończywszy. Oczywiście nie muszę nadmieniać, że pokój dziecinny został w międzyczasie wykończony przez niego do absolutnej perfekcji (ostatnia rzecz, jaka nam została do opanowania, to obsługa dość skomplikowanego bezzapachowego kosza na pieluchy - z jakiegoś powodu odmawia zajęcia się tym na razie, twierdząc, że w stresie mógłby wylądować z głową w tymże koszu, zassać się i tam pozostać, a tego przecież byśmy nie chcieli; z tym ostatnim niewątpliwie muszę się zgodzić). Cieszę się niesamowicie z tego pozytywnego maila od Ciebie, może te Wasze perypetie mają się wreszcie ku końcowi?.... Oby!..... Trzymam za Was nadal kciuki i, nie da się ukryć, ciekawa jestem Twoich pociech - ale mam nadzieję, że jak już będziesz miała siłę, czas, środki i możliwości, to wyślesz mi zdjęcia :) Oj, muszę kończyć, bo zaraz będą krążyły położne z KTG przenośnym - jeśli tylko będę miała trochę czasu, to jutro postaram się opisać Ci życie szpitalne. Wiem, to głupio brzmi - "jeśli będę miała czas", kiedy teoretycznie leżę w szpitalu i nudzę się, ale tutaj każdy dzień przeżywa się intensywnie! :) Dwa obchody, dwa KTG, ewentualnie badanie, ewentualnie USG, konieczność polowania na łazienkę (na naszym pododdziale patologii są niestety tylko 2 - na 24 łóżka, z reguły wszystkie zajęte!), pierdyliard akcji typu "mierzenie tętna dzieci KTG przenośnym", "liczenie ruchów", "mierzenie temperatury", do tego goście plus trzy posiłki dziennie.... a w tym wszystkim coraz bardziej rozpaczliwie nieruchawa JA :) No, a dzień zaczynamy tu o 5:30, więc zaczynam chodzić coraz bardziej niewyspana (niedobry objaw! co będzie, jak się dzieci urodzą? no, ja nie wiem....) Trzymaj się cieplutko ! Odpisuj z pociągu! :) 

22 czerwca 2014 

Oj, jakie słodkie te Twoje dzieciaki!.... I podobne do siebie nawzajem - i chyba do Taty, prawda? Nie dziwię się, że podbijają oddział wdziękiem i urokiem osobistym :) I mam nadzieję, że niebawem przystąpią do podboju świata zewnętrznego :)  A jak tam ich starszy braciszek?? Mój mąż tymczasem szaleje dalej, wczoraj podobno ganiał kota, który wlazł mu pod folię rozłożoną z okazji malowania, tymczasem M. wlazła w kuwetę z farbą :) Wolę na razie się nie zastanawiać, co się dzieje w domu, i pozostawać przy nadziei (hehehe), że zanim wrócę do domu z Paszczakami, on zdąży przywrócić dawny ład! Tu, w szpitalu, jest tak, że pododdział patologii ciąży jest najmniejszym wydzielonym segmentem oddziału ginekologii i położnictwa - sal jest 6, po 4 łóżka - niestety, mimo, że ewidentnie sale zostały zaprojektowane na 3 łóżka każda, ale te 3 łóżka to byłoby ewidentnie zbyt mało, bo ruch jest tu ogromny.  W każdej sali umywalka z bieżącą wodą. Do tego jedna łazienka oddzielna (WC, umywalka i prysznic) i jedna większa (jedna kabina WC, dwie prysznicowe, jedna z umywalką - nie pytaj mnie, po co) oraz dwie kozetki, na których lądują pacjentki przygotowywane do porodu przed oddaleniem się na trakt porodowy. Do tego jeszcze kuchenka, zabiegowy i dyżurka pielęgniarek. Nic więcej na tym pododdziale by się nie zmieściło.  Większość pacjentek spędza tu zaledwie kilka dni, więc ta ciasnota nie jest nawet jakaś strasznie uciążliwa; ogólnie można się przyzwyczaić.  Cały szpital jest świeżutko wyremontowany, więc wszędzie jest ładnie, nowocześnie i czysto; jedzenie dają całkiem dobre (zawsze, kiedy tu jestem, ograniczam się praktycznie do szpitalnego wiktu - z domu przywożą mi tylko owoce, albo od czasu do czasu kawałek ciasta). Większość położnych, lekarzy i pozostałego personelu zachowuje się bardzo miło, więc na co dzień jest dość sympatycznie.  Raz jeden byłam świadkiem sytuacji, kiedy zmiana w Boże Ciało dość niechętnie zajmowała się pacjentką ewidentnie gotową do porodu - wszyscy zwlekali, jej skurczami i bólami nikt się przesadnie nie przejmował - i mam dwie hipotezy. Albo akurat dziewczyna trafiła nieszczęśliwie na najmniej fajny zespół lekarzy i położnych (faktycznie akurat wtedy był cały komplet tych najmniej miłych!) albo też tak się uskutecznia cichą i subtelną zemstę na pacjentkach palących.... które, jak mi się zdaje, są traktowane tutaj raczej ozięble. Ta akurat rzeczywiście kopciła jak smok! Na oddziale, palących pacjentek nikt nie ściga (palą w łazienkowym oknie, potem wietrzą, co, szczerze mówiąc, niewiele pomaga), wychodząc chyba z założenia, że nie ma to wielkiego sensu.... ale - być może - jak się pojawia okazja, żeby im dać do wiwatu, to jest bez skrupułów wykorzystywana. No, ale to tylko moja luźna hipoteza! Szczerze mówiąc, sama znielubiłam ją za to palenie - nie dość, że uciążliwe dla otoczenia, to jeszcze mega szkodliwe dla jej dziecka... podczas, kiedy wszystkie dziewczyny wokół stają na rzęsach, żeby na swoje ciąże chuchać, dmuchać i żeby dzieci urodziły się zdrowe! No, a z KTG to jest tak, że jest kilka aparatów, w tym dwa umożliwiające badanie bliźniaków. Niestety, jeden z nich jest stacjonarny, a drugi krąży po całym oddziale (bywa oczywiście również na porodówce itd.). Jeśli ten "ruchomy" jest dostępny, to mogę liczyć na luksus badania we własnym łóżku, a jeżeli nie - to, niestety, muszę wylądować na kozetce w zabiegowym, gdzie już w tej chwili wędruję za każdym razem z własną poduszką :) Zwyczaj ten zapoczątkowała jedna z najmilszych położnych :) Ogólnie, kiedy mogą, starają się ułatwiać mi życie, bo chyba widzą, że z tym brzuchem już coraz trudniej jest mi się ruszać! Oczywiście, oprócz "pełnego" KTG dwa razy dziennie, są jeszcze te poszukiwania tętna dzieci przy pomocy malutkiego, przenośnego, a to już nawet nie zliczę, ile razy w ciągu dnia... Od 5.30 do 23.00 mamy w każdym razie przerwę i wysypiałabym się całkiem nieźle, gdyby nie to, że budzę się za każdym razem, kiedy mój kręgosłup wrzeszczy, że trzeba już, teraz, natychmiast!!! Przewrócić się na drugi bok :))) Te uciążliwości to tylko na oddziale patologii. Położnictwo jest już dużo większe i wygodniejsze, z tego, co widziałam - dużo sal, na salach max po 3 łóżka, łazienki praktycznie przy każdej... żyć nie umierać. Są też dwie jedynki, coś w rodzaju świetlicy (na patologii niestety nie ma na to miejsca), sala z monitoringiem dla tych po CC.  Ogólnie oddział robi wrażenie całkiem niezłe. Zresztą, cały szpital robi takie wrażenie, bo remont zrobili tutaj faktycznie z przytupem!  W ogóle ten cały wschód, powiem Ci, na mnie zrobił dużo lepsze wrażenie, niż się spodziewałam, kiedy 10 lat temu jechałam pierwszy raz w życiu w kierunku wschodnim do mojego przyszłego wtedy męża.  Co ciekawe - im dalej na wschód od W-wy się przenosimy, tym lepiej wszystko wydaje się wyglądać. Nie mam tu na myśli spektakularnego bogactwa - chałupinki są często skromne, architektura - jak wszędzie w Polsce - poza tradycyjną drewnianą dość paskudna, ale ogródki są wypieszczone, trawniczki przystrzyżone, przestrzeń publiczna zadbana. W naszej gminie bezrobotnych zatrudnia się do sprzątania okolicy i patrząc na nich - jak również na tę okolicę - muszę powiedzieć, że nie obijają się. Zanim tu przyjechaliśmy pierwszy raz, myślałam, że "ściana wschodnia" to będzie raczej taka zapyziała, zaniedbana i podupadła, a tymczasem robi naprawdę niezłe wrażenie.  Całkiem dobrze się tu mieszka. Oczywiście, pod warunkiem, że ktoś ma stałą, niezłą pracę - poziom bezrobocia jest niestety dość wysoki, ale akurat u nas to też nie jest takie bardzo odczuwalne, bo samo miasteczko  - 2,5 tysiąca ludzi - ma aż TRZY zakłady, dwa przetwórcze i jeden produkcyjny. Ostatnio natomiast znalazł się poważny inwestor, który wziął się za remont ruin zamku na skraju miasteczka i robi tam luksusowe centrum konferencyjne ze SPA. Jeśli to wypali - a wygląda na to, że jest taka szansa - to znowu będzie zatrudnienie dla co najmniej kilkudziesięciu osób. Oprócz tego jest jeszcze stadnina, w której też pracuje, jak sądzę, co najmniej około 20 osób na stałe; dzięki niej raz do roku mamy atrakcję w postaci najazdu arabskich szejków, którzy przyjeżdżają na aukcję koni. Ogólnie jest tu ciekawie dość! Uch, kończę, bo paluszki zdrętwiały mi tak, że ich już nie czuję po prostu... Bardzo, bardzo Ci dziękuję za zdjęcia Małych. Nie masz pojęcia, jak okropecznie chciałabym się móc już zrewanżować! :) Ale jestem ciekawa tych moich.... Trzymaj się ciepło! I  pisz! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz