Zbliżam się
niebezpiecznie do granic tolerancji oraz cierpliwości do naszych rozkosznych kocich futer. Futro czarne nabrało
zwyczaju uprawiania biegów po moim brzuchu w okolicach godziny czwartej rano,
co jest w tej chwili wyjątkowo źle widziane, przy czym niekiedy chodzi o to,
żeby mnie obudzić, ponieważ futro zapragnęło wyjść na dwór (w takim wypadku już
po około 30 minutach wskakuje na parapet i wali w niego wściekle łapami
zwiniętymi w pięści, domagając się wpuszczenia z powrotem), albo na przykład
wyłącznie o to, żeby pohasać sobie beztrosko, bo przecież czwarta to taka
urocza godzina do zabawy... a pan zostawił pod łóżkiem kawałek celofanu, a
zatem – podrzucamy, szeleścimy i hasamy. Staram się nie wpuszczać rzeczonego
futra do sypialni wieczorami – ono natomiast stara się ukryć np. pod łóżkiem i
przeczekać do zgaszenia światła, względnie próbuje dobijać się do nas po nocy,
drapiąc w drzwi.
Futro łaciate, które od
naszego łoża trzyma się godnie z daleka, uważając je za terytorium zdominowane
przez futro czarne, przeszkadza mi w pracy. Przychodzi do gabinetu, wskakuje na
szafkę, z szafki przechodzi na parapet, z parapetu – na biurko, a następnie
prosto na moje kolana. Z tygodnia na tydzień coraz słabiej mieści się pomiędzy
brzuchem a półką na klawiaturę, o co ma do mnie wyraźną pretensję. W dodatku,
pogłaskane, rozcapierza pazury i wbija je kompulsywnie w rzeczony brzuch. Albo
w dekolt. Albo próbuje dziurawić mi rajstopy.
Dość mam serdecznie tej
kooperacji, i dziś przechwyciłam futro łaciate w chwili śmiałego zeskoku z
biurka na moje kolana. – Sprzedam was na Allegro – obwieściłam gromko,
chwytając futro za kark i podnosząc do góry. – Jesteście ładne, urocze,
stosunkowo młode....
- A ile one mają
właściwie? – zainteresował się mąż zza swojego komputera. Nie dziwi mnie to, w
końcu mój rodzony ojciec nigdy w życiu nie wiedział, w której jestem klasie.
Skąd mąż miałby wiedzieć, od ilu lat posiadamy futra?
- Pięć lat mają – odrzekłam.
– Mam pięć latek, pięć i pół, sięgam mordą ponad stół... – mruknął mąż,
zapatrzony w ekran. Zaprotestowałam energicznie, bo przypomniała mi się lektura
z dzieciństwa: książka o dziewczynce, która – zapragnąwszy kotka – przygarnęła niechcący
czarną panterę w wieku niemowlęcym, zgubioną opodal przez jakże nieuważnego
pracownika cyrku. „Skaczę ładnie ponad
stół” – o, to byłby niezły slogan reklamowy. Jeśli jednak postanowię je
sprzedać, będzie jak znalazł.