poniedziałek, 30 marca 2015

Z listów do A. - część 9

20 lipca 2014

Cześć! Zostaliśmy sami z bliźniakami, moja Mama wyjechała w środę do domu, no i dzieci tak nam się rozbrykały, że nawet nie miałam kiedy napisać.... A od jutra będzie jeszcze weselej, bo mój Mąż wraca do pracy, no i na jakąś część dnia zostanę z dziećmi całkiem sama... Ufff. Póki co uzgodniliśmy, że podzielimy się nocnymi karmieniami, P. będzie karmił o dwunastej - pierwszej w nocy, a ja o trzeciej - czwartej rano, w ten sposób - zakładając, że uda mi się zasnąć o dziesiątej wieczorem - każde z nas powinno pi razy oko się wyspać.  Wczoraj mieliśmy wyjątkowo hardcorową noc, bo Malutka postanowiła o czwartej rano wstać - przez cały poprzedni dzień spała słodko, więc pobudka o czwartej najwyraźniej jawiła jej się jako doskonały pomysł. Nam mniej, ja zasnęłam między drugą a trzecią, wstałam do dzieci o czwartej, walczyłam z małą do siódmej rano, a potem P. ją przejął i zmagał się z nią do dziesiątej. Dzisiaj w nocy próbowała uskutecznić ten sam numer, ale odłożyłam ją do łóżeczka - upewniwszy się wcześniej skrupulatnie, że nic jej nie dolega, że ma sucho, nie jest głodna i brzuszek nie boli - popłakała chwilę i chyba w końcu zasnęłyśmy równocześnie, bo obudził mnie jej płacz po siódmej, a kiedy do niej poszłam, nie wyglądała na dziecko, które płacze od trzech godzin, tylko na takie, które dopiero co się obudziło :) Dzisiaj znowu dużo śpi i chyba zaraz spróbuję ją trochę zaktywizować, żeby wybić jej z głowy dalsze nocne występy :)

Pyś natomiast od kilku dni męczy się - a my razem z nim - z bolesnym odparzeniem pupy, które mimo cudownych maści i smarowideł jakoś nie znika, a raczej pogłębia się (właśnie pogłębia, a nie powiększa, już nawet krwawiło raz...) Próbuję w ciągu dnia jak najwięcej wietrzyć i suszyć mu pupinę na kocyku, w rezultacie oczywiście mamy mnóstwo wpadek oraz zasiusianych (i nie tylko) kocyków, pieluch tetrowych itd. itp.  Poza tym, nie wiem, jak tam u Was, u nas jest od paru dni bardzo gorąco (dziś na szczęście wreszcie trochę mniej!) i mam wrażenie, że dzieci też to męczy.

Czytam teraz mądrą książkę o usypianiu bliźniaków - amerykańskiego pediatry.  Zaobserwowałam coś, co może będzie jakąś wskazówką dla Ciebie??? Otóż, ten gość liczy wszystko (wprowadzanie zmian wszelakich w porach karmienia, harmonogramach dnia itd.) od daty planowego przyjścia na świat dzieci, a nie od daty narodzin - możliwe, że to dlatego, że książka jest skierowana konkretnie do rodziców bliźniąt, a bliźnięta, jak wiemy, często bywają wcześniakami. Czyli, jeśli np. u Tracy Hogg albo w innej książce masz podane, jak wygląda harmonogram dnia, dajmy na to, czterotygodniowego dziecka, to my liczymy te cztery tygodnie od daty planowego przyjścia na świat (u mnie np. to jest dwa i pół tygodnia, bo termin porodu miałam wstępnie wyliczony na 13 lipca). Czyli moje będą gotowe na taki harmonogram nie wcześniej, niż po ukończeniu sześciu tygodni.  Wydaje mi się, że to może mieć sens. Ech, no i muszę lecieć, bo na dole ktoś już płacze, w suszarce suszą mi się ubranka bliźniaków, które muszę zaraz wyjąć i poskładać, P. dokarmił właśnie Pysia butelką, a Malutkiej należy się jeszcze przystawienie do piersi... Napisz, co tam u Was - jeśli zdołasz - ściskam mocno i będę się odzywać w wolnych chwilach, mam nadzieję, że jakoś to wszystko poukładamy do końca i te wolne chwile będę miewać chociaż od czasu do czasu!

30 lipca 2014

No, cześć! Ja nie piszę, bo ciągle coś, prawdę powiedziawszy, się dzieje... Zeszły tydzień upłynął mi pod hasłem wietrzenia/ podleczania pupy Pysia, a teraz Malutka zaczęła zdradzać objawy jakby zbliżone do kolki... oby nie, ale kilka razy brzuszek bolał ją na pewno, cały czas coś tam jej w środku burczy i jakby się przelewa, więc zaczęłam dawać jej kropelki przeciwkolkowe (zachwalane przez moje przyjaciółki, z Niemiec sprowadzane... czy pomagają, nie mam pojęcia, ale mam wrażenie, że kiedy je dostaje regularnie, te objawy jakby łagodnieją... walczymy z tą być-może-kolką dopiero trzeci dzień, więc na razie trudno mi właściwie ocenić sytuację). No i tak nam zlatuje dzień za dniem... poza tym, mam wrażenie, że non-stop (albo prawie non-stop) karmię piersią....

No tak, i w tym miejscu przerwałam i podejmuję pisanie po dniach kilku, już nawet sama nie wiem dokładnie, ilu ... :( Nie da się ukryć, że kiedy jestem z dziećmi sama, ciężko mi wygospodarować czas na cokolwiek! Moje dzieci kochane lubią się zmieniać : kiedy jedno słodko śpi, drugie wyje. Do pewnego momentu można było bez pudła powiedzieć, że na ogół wyje i złości się Pyś, Malutka z reguły usypia szybko z anielskim uśmiechem... Ale ostatnio to się zaczęło zmieniać i nie ma już u nas reguły. Zresztą, nie mogę oczekiwać, że dzieci będą spały przez cały dzień pomiędzy karmieniami, prawda? Kiedyś muszą się rozwijać, socjalizować z nami, a jednak mimo wszystko lepiej, żeby robiły to w dzień, a nie w nocy... No więc, kiedy nie śpią, staram się układać na brzuszkach, żeby trenowały podnoszenie główki, przemawiać do nich itd., a w momentach największej aktywności wkładam do fotelików samochodowych... czasami zdarza się, że przez godzinę - dwie pozwolą mi coś porobić, obserwując np. jak się kręcę po kuchni z fotelików (z reguły Pyś, Malutka jednak sypia w ciągu dnia sporo dłużej niż on). Zresztą, muszę zaznaczyć, że bez względu na to, kto wyje, i tak ich uwielbiam. Pyś jest złośnikiem i Profesorkiem Nerwosolkiem, wszystkie jego postulaty muszą być spełnione już natychmiast :) W przeciwnym razie mamy tu okrutny wrzask :) Ale on się złości i ryczy tak przezabawnie i uroczo, że jakoś bardziej mnie to śmieszy, niż dobija!  ...


Tak naprawdę morale spada mi wyłącznie wtedy, kiedy któreś z dzieci płacze z bólu - oboje miewają problemy z brzuszkami (tak, Pyś już dołączył do "stanów kolkowych"), a tak poza tym - jeśli wyją, to da się przeżyć. Pyś jest poważnym gościem, częściej się awanturuje, robi też przeuroczą podkówkę, użalając się nad sobą, póki co nie uśmiecha się tak "w pełni" - czasami na pół przez sen wysyła nam półuśmiechy :) Malutka uśmiecha się natomiast do wszystkich bardzo prześlicznie, chociaż raczej chyba nie robi tego świadomie póki co... 

Ogólnie - nie jest najgorzej, tylko roboty przy nich jest jednak sporo - karmienie dwójki co trzy godziny, w moim przypadku - najpierw z piersi, potem mieszanką, którą tak czy siak muszę przygotować, odbijanie, przewijanie, usypianie... kiedy jestem z nimi sama, ledwo zdążam ogarnąć chałupę i ewentualnie zrobić cokolwiek do jedzenia sobie i P.. Pewnie też działam w trochę zwolnionym tempie, bo jestem permanentnie niewyspana. Odżywam nieco, kiedy przyjeżdża moja Mama.... chyba zacznę jej wizyt wypatrywać z ogromnym utęsknieniem! :) Oho, któreś już mi zaczyna popłakiwać, godzina kolejnego karmienia się zbliża - lecę, wysyłam tego maila, bo jeśli nie wyślę, to będzie mi wisiał otwarty w komputerze jeszcze nie wiadomo jak długo! Ściskam Cię mocno i czekam na odpowiedź, mam ogromną nadzieję, że brak odpowiedzi od Ciebie wynika tylko z braku czasu... stuknij chociaż kilka marnych słów, co u Was? Jak F. i H.? Trzymajcie się! 

sobota, 28 marca 2015

Z listów do A. - część 8

11 lipca 2014

Dzięki, że napisałaś, wyobrażam sobie, jakie masz urwanie głowy  teraz... Cały czas kibicujemy F. oczywiście, nawet przez sen! A  tego u nas ostatnio niedostatek - chyba będziemy musieli wprowadzić  kilka usprawnień, np. zacząć wstawać do dzieci na zmianę, a nie razem-  co prawda, dzięki temu, że wstajemy razem, szybciej oporządzamy dwójkę,  ale to poprawia sytuację tylko jeśli małe się nie drą - a ostatnio, jak  na złość, zaczęli gorzej sypiać i w nocy niestety rozpaczają naprzemiennie. Dziś poddałam się już i do wieczornego karmienia o ósmej ściągnęłam  pokarm laktatorem, żeby nie trzymać ich godzinami przy cycku (w nocy i  tak na zmianę pociągają i zasypiają, i trwa to straaaasznie długo),  trochę mi zostało na pierwsze karmienie nocne, zaraz spróbuję ściągnąć  jeszcze trochę - może starczy chociaż na pół nocy. Z jednaj strony -  nie mam siły przy każdym karmieniu przystawiać ich do piersi, z drugiej  - nawalczyłam się jak cholera o laktację i za nic nie chciałabym jej  teraz stracić, mam nadzieję, że laktator zamiast "naturalnego" ściągania  pokarmu przez dzieci w nocy do tego nie doprowadzi - oczywiście w dzień  mam zamiar ich przystawiać jak do tej pory, no, ale kiedyś sypiać  muszę...

Ogólnie nie jest łatwo. P. pracował przez cały ostatni  tydzień na dwie zmiany, i tak samo będzie pracował jeszcze w  poniedziałek, mam nadzieję, że przez weekend trochę odeśpi, a potem na  resztę tygodnia weźmie wolne. Ja też liczę na to, że uda mi się trochę  odespać, choćby na tyle, żeby zacząć w miarę racjonalnie myśleć i  opracowywać dalsze usprawnienia naszego życia we czwórkę... Jestem  zdeterminowana, żeby nauczyć dzieci ładnie zasypiać (mam nawet dwie  książki na ten temat, w ciąży zapoznałam się z nimi pobieżnie, ale w tej  chwili jestem już tak zmęczona, że niewiele pamiętam!), ale nie jestem  pewna, czy to nie za wcześnie - może najpierw powinny mieć wprowadzone  dłuższe przerwy między karmieniami, a potem dopiero - trening  zasypiania?... będę musiała doczytać chyba. Co do męczenia w ciągu dnia  - wiesz co, u nas to nie działa. Tzn. ja nie męczę ich jakoś specjalnie,  ale w ciągu dnia mają w otoczeniu masę bodźców - rozmowy, muzyka,  włączony odkurzacz, kosiarki i traktory hałasujące w okolicy, no i  światło. Wieczorem staram się natomiast, żeby było cicho i ciemno, ale -  jak miałaś możliwość przeczytać powyżej - jak do tej pory nie zdaje to  specjalnie egzaminu... 

Z tym pojedynczym wózkiem to jest pomysł, myśmy już dawno rozmawiali,  żeby kupić nawet dwie pojedyncze lekkie i tanie spacerówki, tak, żeby można było dzieci bez problemu rozdzielać. Okropnie trzymam kciuki też i za to, żeby E. dogadał się z małymi. U  nas jest tak, że starsza siostra - M. - lat 15 nawet ze mną karmi  butelką małe i odbija, czasami nawet nadgorliwie :) zdarza się że  troszeczkę wybudza ich ze snu, kiedy już zasypiają, bierze za łapki i  trochę, jak to moja Mama powiedziała, "bawi się z nimi jak z kociętami"  :) Robi im też przepiękne, przecudowne zdjęcia (bo w ogóle ma zdolności  w tym kierunku). Ja dla odmiany staram się w ciągu dnia też poświęcić  jej trochę czasu, na przykład obejrzeć z nią jakiś film - ale niestety  doświadczenie wskazuje, że na razie , póki maluchy śpią dużo w ciągu  dnia, chyba odpuścimy sobie branie ich przed telewizor - zrobiłyśmy tak  ze dwa razy, żeby coś tam oglądać razem na DVD w trakcie karmienia, no i  efekty były raczej kiepskie - dzieci wybudziły się tak, że ciężko było  je potem wyciszyć i uspokoić. Trzeba będzie raczej robić przerwy na  karmienie i zostawiać ich w sypialni, żeby, najedzone, odpłynęły :) No, idę ściągać na nocne karmienie, bo jeszcze trochę mi brakuje - a i  pospać by się przydało, zanim te moje wampirki małe się obudzą....  Trzymajcie się! Piszcie! :)

13 lipca 2014

No, cześć! Nie dziwię się, że się boisz... Ja przy dwójce zdrowych miewam napady paniki pt. "Jakoś dziwnie oddycha" itd. itp., a co dopiero przy chorym :( Nadal trzymam, żeby F. dochodził do siebie, walczy chłopak tak dzielnie, że hej...No musi być lepiej w końcu, no! Moja Mama też już mnie wypytuje o Was kilka razy dziennie... oczywiście ze szczególnym naciskiem na stan F. Z tym spaniem, to ja Ci się wcale nie dziwię. Szczerze mówiąc, ja tego nadal nie ogarniam. Z jednej strony, parę razy próbowałam być konsekwentna - "wyje, to niech wyje, skoro nakarmiony, przewinięty i nic nie boli (wiemy, że nie boli, bo uspokaja się NATYCHMIAST wzięty na ręce!), to poczekamy 15 minut, niech w tym czasie wyje, może zaśnie". Z drugiej strony - mam wrażenie, że na taką konsekwencję jest po prostu za wcześnie. 

Za każdym razem przy usypianiu działa coś innego. Wczoraj na przykład Pyś wył jak potępieniec do północy, P. próbował go usypiać - bez skutku, opcję "kolka" i "ból brzuszka z przejedzenia" wykluczyliśmy, bo uspokajał się natychmiast po .... podaniu butelki (a nie chcieliśmy już karmić, bo dużo zjadł i baliśmy się, że w końcu faktycznie go brzuch rozboli!) - u Taty na rękach raz mu było lepiej, raz gorzej, w końcu P. go odłożył, po kwadransie wycia w końcu ja się złamałam, podniosłam go z łóżka i przystawiłam do piersi... na 3 minuty dosłownie. Po 3 minutach zasnął i spał jak anioł do następnego karmienia!  Myślę, że taki konsekwentny trening zasypiania zacznę dopiero, jak się wydłużą przerwy między karmieniami nocnymi. A co do tego, kiedy się je wydłuża - mój Mąż twierdzi, że jeden posiłek na dobę można wyeliminować po ukończeniu miesiąca... czyli do miesiąca powinno być 7 karmień na dobę, a potem może być 6... hehehe... tylko, że u mnie jest w tej chwili 8 albo więcej :( Więc nie wiem, jak to będzie w praktyce, ale na razie bachorki dość regularnie budzą się jak w zegarku po 3 godzinach od momentu rozpoczęcia poprzedniego posiłku, z pewnymi odchyleniami w zależności od tego, ile za danym razem zjadły. U Tracy Hogg plan dla dziecka 4-tygodniowego przewiduje ostatni posiłek o godzinie 23:00 i sen do 7:00 rano - eeeee? Jakoś nie wierzę, żeby u nas tak to wyglądało w praktyce... no, ale jeszcze 1,5 tygodnia zostało małym do osiągnięcia miesiąca, może coś się zmieni w tym czasie, nie wiem.  Ogólnie, z tego co wiem, to dzieci same sobie ten czas przerwy wydłużają, kiedy są na to gotowe.  Tyle, że przy karmieniu piersią podobno trzeba karmić "na żądanie", a przy karmieniu butelką - najrzadziej co 3 godziny. U mnie to jest w ogóle pomieszanie z poplątaniem, bo dzieci jedzą z piersi i są dokarmiane butlą.

Moi też głowami kręcą, położeni na brzuszku :) Ale w przeciwieństwie do H. nie są tą pozycją zachwyceni :) Raczej traktują ją jako karę, niż nagrodę, główki unoszą gorliwie, ale głównie po to, żeby wyrazić stanowczy protest  :) Mimo to "brzuszkujemy" się przed karmieniami, bo to zdrowo! A wodę podajemy, kiedy na przykład domagają się dokarmiania i istnieje obawa, że się przejedzą (potwornie żarłoczne są te nasze dzieci!).   P. twierdzi, że nie muszą dostawać wody, skoro jedzą z piersi. Podobno przy mieszankach natomiast dopajanie jest wskazane, więc dobrze, że dajesz troszkę wody. Podobno na dłuższą metę maluchy karmione mlekiem sztucznym powinny wodę dostawać regularnie. Oho, zaraz będzie krzyk, bo pora karmienia się zbliża – lecę, trzymaj się cieplutko!

16 lipca 2014


Sorry, że dopiero teraz piszę, burza u nas była dość potężna wczoraj i od tamtej pory mam kłopoty z Internetem... a swoją drogą, nasze Paszczaki trochę dają czadu i wczoraj np. przy tej burzy przespałam tyle, ile mi dały (tzn. spałam wtedy, kiedy one.. właściwie przez cały dzień). Zaczynam mieć wrażenie, że jedyny sposób to spać razem z dziećmi, kiedy już się pada na nos. A że coś tam w domu zostanie nie zrobione... to już trudno :) Kiedyś się zrobi :) Moje Pyszczki zasadniczo działają na zmianę. Jeśli Pyś jest aktywny przez cały dzień, to Malutka śpi... wieczorem Pyś zasypia po całym dniu rozglądania się, a Malutka - daje czadu, biedna zasnąć nie może, bo przecież cały dzionek przespała (właśnie w tej chwili P. poszedł podjąć pierdylnastą próbę uśpienia Malutkiej :)) Ja natomiast powinnam pójść po laktator, odciągnąć sobie pokarm na chociaż jedno nocne karmienie i przespać się trochę... bo zapewne koło dwunastej Pyszczki kochane obudzą się na kolejne nocne karmienie! No i tak to wygląda u nas, póki co. Ja na razie biorę na przeczekanie - jutro maluchy kończą 3 tygodnie, za tydzień mam zamiar wziąć się za nich ambitnie :) i spróbować wdrożyć harmonogram podany dla 4-tygodniowego dziecka przez Tracy Hogg, przewidujący przespanie praktycznie całej nocy!  Jeśli to się nie uda, to naprawdę nie mam pojęcia, jak na dłuższą metę będę robić cokolwiek w domu.... choćby prać rzeczy Małych, jadać od czasu do czasu, żeby nie stracić pokarmu, o innych zajęciach nawet nie wspominając... :) No więc założenie jest takie, że musi się udać :) A co u Was???? Jak F.??? I jak H.???? Trzymajcie się ciepło i dzielnie! 

czwartek, 26 marca 2015

Z listów do A. - część 7, już po narodzinach Pyszczków Małych Dwóch

2 lipca 2014 16:14

No, cześć! Wysłałam Ci wszystko, co okazało się za małe na moje szkraby - one miały  wagę urodzeniową około 2,5 kg - a Ty po prostu puścisz dalej to, co  będzie za małe na Twoich. Ja w ogóle bardzo dużo ciuszków - zwłaszcza na  późniejszy okres - dla moich dostałam. A co do śliczności dzieciaków, to  Wasze też niedługo będą już bez rurek i plasterków, za co  nieustająco trzymamy kciuki! Z kosmetyków używam w tej chwili głównie linomagu - dzieci są nim  smarowane właściwie wszędzie, kiedy mają suchą skórę, ze szczególnym  uwzględnieniem pupek ;) Kąpiemy dzieci (no dobrze, bądźmy szczerzy,  P. kąpie) na razie samą wodą. Mój mąż narzeka przy tym na brak  myjki, musimy kupić jakąś, więc dorzuć myjkę do listę rzeczy potrzebnych :) 

 Sprawdziłam w necie na anglojęzycznych stronach wskazówki dotyczące  karmienia wcześniaków butelką, które niniejszym Ci podaję :) - karmić w pozycji siedzącej - oczywiście z podparciem główki, podobno  to się sprawdza lepiej, niż karmienie na leżąco - jedną ręką podtrzymujesz główkę i kręgosłup dziecka, usadowionego na  Twoich kolanach, tymczasem druga ma posłużyć do trzymania butelki, a  zarazem - podtrzymywania bródki dziecka i ewentualnie policzków  (przypuszczam, że może tu chodzić o naciskanie policzków, żeby wywołać  odruch ssania, nie mam pojęcia, jak jedną ręką trzymać butelkę,  podtrzymywać bródkę i naciskać na policzki... przy najbliższym karmieniu  sama spróbuję to wypróbować, słowo daję!) - ćwiczenia przed karmieniem - masujesz palcem buzię wokół ust,  głaszczesz dziecko pod bródką (hehe, chyba jak kota?), delikatnie  ściskasz policzki - przerywać karmienie, jeśli dziecko ma problemy z oddychaniem - zachęcać pielęgniarki do wyjmowania sondy nosowo-żołądkowej na czas  karmienia - wiele dzieci podobno je z butelki lepiej, jeśli sonda jest  wyjęta. Tyle udało mi się znaleźć póki co, będę jeszcze zgłębiać temat. 

A co nam potrzeba? Kurczę, nic. Słowo Ci daję. Jestem najszczęśliwszą  osobą na świecie. Przez ostatnie 10 lat wydawało mi się, że jestem  super-hiper szczęściarą, że mam takiego męża, jakiego mam, i że znaleźć  kogoś takiego to jak trafić milion w totka. No i...? No i teraz już  wiem, że jeszcze sto tysięcy razy lepiej jest mieć z nim dzieci! Nie  mogę się na nich razem napatrzeć. Coś jak Twój O., cały szczęśliwy,  przy kangurowaniu małej. Wiesz, że P. wstaje ze mną w nocy do  każdego karmienia???? Mamy umowę, że będzie wstawał jeszcze z tydzień,  może dwa, dopóki ja całkowicie nie dojdę do siebie po CC. Co, jak co,  ale ci nasi faceci to nam się udali, no nie? Trzymajcie się cieplutko! I pisz! Ja już trochę poustawiałam sobie życie  domowe i powinnam być w stanie nie tracić kontaktu ze światem  zewnętrznym... :) 

4 lipca 2014

Póki pamiętam - na początek, muszę się z Tobą podzielić moją złotą myślą na dziś. A mianowicie - jeśli nie masz jeszcze sterylizatora do butelek, to moim zdaniem warto się w niego zaopatrzyć. Mówię Cito po niecałym tygodniu bolesnego parzenia paluszków gorącą wodą kilka razy dziennie... ja zlekceważyłam temat, nie kupiłam w przekonaniu, że to zbędny gadżet, ale teraz stwierdzam, że zbędny to on może jest w przypadku matek karmiących wyłącznie piersią .Jeśli się żongluje dużymi ilościami butelek, tak jak my (w moim wypadku to są minimum 2 przy każdym posiłku, bo czasami robię dzieciom na zapas żarełko w dużej butli i wstawiam do lodówki – moi są baaardzo nieprzewidywalni, jeśli chodzi o to, ile zjedzą), więc bywa, że 3. Na chwilę obecną sterylizator jawi mi się jako niezbędny, dokupuję też drugi podgrzewacz do butelek, bo u nas jest tak, że karmię piersią i dokarmiamy butelką. Często gęsto udaje mi się przystawić obydwoje naraz, a potem oczywiście obie butle są potrzebne natychmiast - no i wtedy drugi podgrzewacz okazuje się niezbędny.... 

A dzisiaj mamy w ogóle trudny dzień, Malutka pożarła jakieś potworne ilości mleka modyfikowanego (po przystawianiu do piersi!), po czym ulała nader obficie i od 2 godzin bujamy się z nią, próbując dokarmić po tych stratach (okropnie się tego domaga) i uśpić, w międzyczasie zaliczyłam kolejne karmienie Pysia, no i tak piszę do Ciebie z długimi przerwami. Muszę tymczasem kończyć i lecieć, zobaczyć, co tam słychać (P. chyba usypia z Malutką na piersi ... miało być odwrotnie!), moja Mama (przyjechała do nas na pierwsze 2 tygodnie, żeby mi pomóc, zanim dojdę do siebie) dokarmia Pysia butlą, a ja zniknęłam chwilowo z linii frontu, żeby skończyć tego maila. :) Inne tematy podejmę zatem jutro, mam nadzieję, że do tego czasu nasze życie trochę wróci do normy! :) Trzymaj się dzielnie! :)

5 lipca 2014
No cześć! Podgrzewacz - ja kupiłam na 1 butelkę i szczerze żałuję, teraz dokupuję  drugi taki sam, żeby mieć dwa. Nie wiem, czy to nie lepsza opcja niż  podwójny, bo te moje stosunkowo tanie - chyba po 68 zł je znalazłam, jeśli podwójny jest droższy niż 2x68, to spokojnie pewnie  możesz kupić dwa takie, są proste w obsłudze, sprawdzają się. Mleko....  na jedno dodatkowe karmienie robię na zapas i wstawiam do lodówki,  ewentualnie wstawiam do lodówki przegotowaną wodę, do której później  dodaję tylko mleko i robię mieszankę, ogólnie nie wypracowałam do tej  pory jakiegoś sensownego systemu oszczędzającego czas. 

Co do  przesypiania nocy - no cóż, ostatnie karmienie wypada mi pomiędzy 23.00  a 2.00 w nocy, różnie to bywa, niestety nie mamy jeszcze ustawionego  jakiegoś harmonijnego rytmu i nie umiem naszych bliźniaków na razie  zsynchronizować czasowo - kurczę, co z tego, że umiem ich karmić  jednocześnie, jak oni wcale nie chcą jednocześnie jeść :( No, ale  pocieszam się, że to dopiero początki, więc może z czasem jednak będzie  coraz łatwiej. Jeśli chodzi o spanie w ogóle, to - niestety - w  praktyce, w nocy jedyna metoda na nasze dzieci - kiedy spać nie chcą -  jest taka, żeby je przewinąć, nakarmić i zostawić - niech marudzą (a  nawet wyją). Interweniujemy ewentualnie dopiero po 20 minutach... ale z  reguły te 20 minut wystarczy, żeby jednak zasnęły. Grunt to nie  rozbudzić towarzystwa, kiedy teoretycznie wszystkie warunki zasypiania  są spełnione, bo potem, jak się rozhulają, to ho ho... wczoraj mieliśmy  taką prawie w całości nieprzespaną noc właśnie. Teraz staram się je  trochę przytrzymać bez snu, bo przez cały dzień usiłują twardo odsypiać noc pełną hulanek i swawoli :) i nawet na karmienie trzeba  ich wybudzać :) 

Dzieci śpią z nami w sypialni - staram się więc  wprowadzić zasadę, że po ostatnim karmieniu takim w miarę wcześnie  wieczorem gasimy im światło i wychodzimy, żeby powoli uczyły się  odróżniać dzień od nocy (początkowo beztrosko zostawaliśmy w sypialni,  gadaliśmy, świeciliśmy im w oczy - ale wszędzie piszą, że dziecko  powinno uczyć się, że noc służy do spania, a dzień jest okresem większej  aktywności, i powinno mieć jasno postawioną granicę pomiędzy dniem i nocą). 

 Na spacer udało nam się, jak dotąd, wyjść raz - przedwczoraj - wczoraj  dzieci spały w wózku na tarasie, dzisiaj w ogóle był duży wiatr i nie  wychodziliśmy z nimi z domu. Na spacerze, na naszych wertepach, wózek  sprawdził się doskonale - jest leciutki i świetnie się prowadzi, także  po piachu (tak wyglądają drogi wokół naszego domu). Nawet ja, chociaż  nie jestem jeszcze w jakiejś super formie, byłam w stanie go  prowadzić... Jestem naprawdę z niego zadowolona. Ja mam kolor nr 16 i  też jestem w swojej wersji zakochana na maxa :) 

Rana po CC goi się ładnie, P. wyciągnął mi już wczoraj szwy, ale  ogólnie - nadal jestem obolała, niezdarna z lekka, brzuch mam ciągle  duży... w ogóle po CC byłam przerażona, co tylko świadczy o mojej  piramidalnej głupocie. Nie wiem, ja nigdy w życiu nie byłam w szpitalu,  nie miałam nawet z żadnej okazji zakładanych szwów ani nic, i jakoś tak  nie wyobrażałam sobie za bardzo, jak takie CC wygląda... więc to, co się  ze mną działo po porodzie, było dla mnie duużym i dość koszmarnym  zaskoczeniem. Teraz już powoli wracam do siebie... ale chyba faktycznie  do pełnej formy dojdę dopiero za jakieś 4-5 tygodni.... Marzę już tylko  o tym, żeby normalnie wziąć kąpiel w wannie i móc spać na brzuchu. Ale  te marzenia na razie wydają się odległe i nieuchwytne... Aha, no i w  dodatku nieustająco chce mi się płakać, mam nadzieję, że to przejdzie  niedługo, bo jest dość uciążliwe - może dlatego, że ten stan psychiczny  jest mi na ogół raczej obcy :) Nie odnajduję się zbyt dobrze w tych  atakach melancholii :) No i znowu muszę kończyć, bo zaraz będziemy przystępować do kąpieli  bliźniąt. Trzymaj się, pisz!


środa, 25 marca 2015

Z listów do A. - część 6

20 czerwca 2014

Hura, mam z powrotem Internet, więc mogę napisać do Ciebie co nieco :) Przez cały wczorajszy dzień walczyłam z siecią, bo mój Tata - właściciel modemu, z którego korzystam w szpitalu - postanowił wymienić go na nowszy, lepszy i bardziej wypasiony. Zmiana ta - jak niemal każda zmiana pozornie na lepsze - okazała się oczywiście zmianą na gorsze, i liczyłam się już z tym, że mogę zostać bez Internetu do końca pobytu w szpitalu. Na szczęście, po licznych żonglerkach modemem/ tabletem/ kartami SIM udało się uruchomić Internet i moje życie szpitalne wróciło do normy ;) Co do tego, jak się leży - dzisiaj leży się wyjątkowo wprost cudownie, bo przyszła jedna z milszych zmian pań położnych i dwukrotnie podłączyły mnie do KTG na moim własnym łóżku szpitalnym, a nie na kozetce tortur w gabinecie zabiegowym. O ile do tej pory KTG było w moim pojęciu wyrafinowanym sposobem znęcania się nad przyszłymi matkami, o tyle dzisiaj w trakcie drugiego mało brakowało, a zasnęłabym pod koniec! Tak mi było błogo, wygodnie i przyjemnie. W dodatku mój mąż postanowił wziąć na spytki ordynatora, który ma dzisiaj całodobowy dyżur, i wydobył z niego wreszcie informację konkretną co do daty mojego jakże wytęsknionego już rozwiązania.... Przyszedł potem z dziwną miną i wyjawił mi, że cesarka jest planowana na przyszły czwartek. To zaś oznacza - po pierwsze - że troszkę jeszcze poczekamy, po drugie zaś - co zabawniejsze - że, jeśli dobrze pójdzie, to Paszczaki i ja będziemy urodziny obchodzić tego samego dnia. No, powiem Ci, że TEGO się nie spodziewałam!! :) Poinformowałam natychmiast P., że w takim razie powinien się cieszyć, bo jest szansa, że będą takie cudowne jak ja ;) Hehehe ;) W ogóle mój mąż i reszta rodziny wydają się chwilowo przeżywać końcówkę mojej ciąży jakoś tak bardziej intensywnie niż ja. Osobiście, odkąd już położyli mnie do szpitala, nabrałam iście stoickiego podejścia do rzeczywistości i wyluzowałam - bo cóż mi innego pozostało? Moja Mama (która przyjechała z odsieczą do nas z Warszawy), dla odmiany, wygląda, jakby nie spała od 2 tygodni, a mąż na zmianę szaleje w domu albo siedzi u mnie. Ostatnio, nie mogąc już znaleźć sobie absolutnie NIC innego do roboty (bez mojego udziału zrobił porządki w szafach i garderobach, ponaprawiał, co było do naprawienia, kupił i zatargał do garażu opał na całą przyszłą zimę itd., oporządził ogródek na sezon) .... zabrał się za metodyczne malowanie kolejnych pomieszczeń, począwszy od naszej sypialni, poprzez kuchnię i jadalnię, na pokoju M. (swojej córki) skończywszy. Oczywiście nie muszę nadmieniać, że pokój dziecinny został w międzyczasie wykończony przez niego do absolutnej perfekcji (ostatnia rzecz, jaka nam została do opanowania, to obsługa dość skomplikowanego bezzapachowego kosza na pieluchy - z jakiegoś powodu odmawia zajęcia się tym na razie, twierdząc, że w stresie mógłby wylądować z głową w tymże koszu, zassać się i tam pozostać, a tego przecież byśmy nie chcieli; z tym ostatnim niewątpliwie muszę się zgodzić). Cieszę się niesamowicie z tego pozytywnego maila od Ciebie, może te Wasze perypetie mają się wreszcie ku końcowi?.... Oby!..... Trzymam za Was nadal kciuki i, nie da się ukryć, ciekawa jestem Twoich pociech - ale mam nadzieję, że jak już będziesz miała siłę, czas, środki i możliwości, to wyślesz mi zdjęcia :) Oj, muszę kończyć, bo zaraz będą krążyły położne z KTG przenośnym - jeśli tylko będę miała trochę czasu, to jutro postaram się opisać Ci życie szpitalne. Wiem, to głupio brzmi - "jeśli będę miała czas", kiedy teoretycznie leżę w szpitalu i nudzę się, ale tutaj każdy dzień przeżywa się intensywnie! :) Dwa obchody, dwa KTG, ewentualnie badanie, ewentualnie USG, konieczność polowania na łazienkę (na naszym pododdziale patologii są niestety tylko 2 - na 24 łóżka, z reguły wszystkie zajęte!), pierdyliard akcji typu "mierzenie tętna dzieci KTG przenośnym", "liczenie ruchów", "mierzenie temperatury", do tego goście plus trzy posiłki dziennie.... a w tym wszystkim coraz bardziej rozpaczliwie nieruchawa JA :) No, a dzień zaczynamy tu o 5:30, więc zaczynam chodzić coraz bardziej niewyspana (niedobry objaw! co będzie, jak się dzieci urodzą? no, ja nie wiem....) Trzymaj się cieplutko ! Odpisuj z pociągu! :) 

22 czerwca 2014 

Oj, jakie słodkie te Twoje dzieciaki!.... I podobne do siebie nawzajem - i chyba do Taty, prawda? Nie dziwię się, że podbijają oddział wdziękiem i urokiem osobistym :) I mam nadzieję, że niebawem przystąpią do podboju świata zewnętrznego :)  A jak tam ich starszy braciszek?? Mój mąż tymczasem szaleje dalej, wczoraj podobno ganiał kota, który wlazł mu pod folię rozłożoną z okazji malowania, tymczasem M. wlazła w kuwetę z farbą :) Wolę na razie się nie zastanawiać, co się dzieje w domu, i pozostawać przy nadziei (hehehe), że zanim wrócę do domu z Paszczakami, on zdąży przywrócić dawny ład! Tu, w szpitalu, jest tak, że pododdział patologii ciąży jest najmniejszym wydzielonym segmentem oddziału ginekologii i położnictwa - sal jest 6, po 4 łóżka - niestety, mimo, że ewidentnie sale zostały zaprojektowane na 3 łóżka każda, ale te 3 łóżka to byłoby ewidentnie zbyt mało, bo ruch jest tu ogromny.  W każdej sali umywalka z bieżącą wodą. Do tego jedna łazienka oddzielna (WC, umywalka i prysznic) i jedna większa (jedna kabina WC, dwie prysznicowe, jedna z umywalką - nie pytaj mnie, po co) oraz dwie kozetki, na których lądują pacjentki przygotowywane do porodu przed oddaleniem się na trakt porodowy. Do tego jeszcze kuchenka, zabiegowy i dyżurka pielęgniarek. Nic więcej na tym pododdziale by się nie zmieściło.  Większość pacjentek spędza tu zaledwie kilka dni, więc ta ciasnota nie jest nawet jakaś strasznie uciążliwa; ogólnie można się przyzwyczaić.  Cały szpital jest świeżutko wyremontowany, więc wszędzie jest ładnie, nowocześnie i czysto; jedzenie dają całkiem dobre (zawsze, kiedy tu jestem, ograniczam się praktycznie do szpitalnego wiktu - z domu przywożą mi tylko owoce, albo od czasu do czasu kawałek ciasta). Większość położnych, lekarzy i pozostałego personelu zachowuje się bardzo miło, więc na co dzień jest dość sympatycznie.  Raz jeden byłam świadkiem sytuacji, kiedy zmiana w Boże Ciało dość niechętnie zajmowała się pacjentką ewidentnie gotową do porodu - wszyscy zwlekali, jej skurczami i bólami nikt się przesadnie nie przejmował - i mam dwie hipotezy. Albo akurat dziewczyna trafiła nieszczęśliwie na najmniej fajny zespół lekarzy i położnych (faktycznie akurat wtedy był cały komplet tych najmniej miłych!) albo też tak się uskutecznia cichą i subtelną zemstę na pacjentkach palących.... które, jak mi się zdaje, są traktowane tutaj raczej ozięble. Ta akurat rzeczywiście kopciła jak smok! Na oddziale, palących pacjentek nikt nie ściga (palą w łazienkowym oknie, potem wietrzą, co, szczerze mówiąc, niewiele pomaga), wychodząc chyba z założenia, że nie ma to wielkiego sensu.... ale - być może - jak się pojawia okazja, żeby im dać do wiwatu, to jest bez skrupułów wykorzystywana. No, ale to tylko moja luźna hipoteza! Szczerze mówiąc, sama znielubiłam ją za to palenie - nie dość, że uciążliwe dla otoczenia, to jeszcze mega szkodliwe dla jej dziecka... podczas, kiedy wszystkie dziewczyny wokół stają na rzęsach, żeby na swoje ciąże chuchać, dmuchać i żeby dzieci urodziły się zdrowe! No, a z KTG to jest tak, że jest kilka aparatów, w tym dwa umożliwiające badanie bliźniaków. Niestety, jeden z nich jest stacjonarny, a drugi krąży po całym oddziale (bywa oczywiście również na porodówce itd.). Jeśli ten "ruchomy" jest dostępny, to mogę liczyć na luksus badania we własnym łóżku, a jeżeli nie - to, niestety, muszę wylądować na kozetce w zabiegowym, gdzie już w tej chwili wędruję za każdym razem z własną poduszką :) Zwyczaj ten zapoczątkowała jedna z najmilszych położnych :) Ogólnie, kiedy mogą, starają się ułatwiać mi życie, bo chyba widzą, że z tym brzuchem już coraz trudniej jest mi się ruszać! Oczywiście, oprócz "pełnego" KTG dwa razy dziennie, są jeszcze te poszukiwania tętna dzieci przy pomocy malutkiego, przenośnego, a to już nawet nie zliczę, ile razy w ciągu dnia... Od 5.30 do 23.00 mamy w każdym razie przerwę i wysypiałabym się całkiem nieźle, gdyby nie to, że budzę się za każdym razem, kiedy mój kręgosłup wrzeszczy, że trzeba już, teraz, natychmiast!!! Przewrócić się na drugi bok :))) Te uciążliwości to tylko na oddziale patologii. Położnictwo jest już dużo większe i wygodniejsze, z tego, co widziałam - dużo sal, na salach max po 3 łóżka, łazienki praktycznie przy każdej... żyć nie umierać. Są też dwie jedynki, coś w rodzaju świetlicy (na patologii niestety nie ma na to miejsca), sala z monitoringiem dla tych po CC.  Ogólnie oddział robi wrażenie całkiem niezłe. Zresztą, cały szpital robi takie wrażenie, bo remont zrobili tutaj faktycznie z przytupem!  W ogóle ten cały wschód, powiem Ci, na mnie zrobił dużo lepsze wrażenie, niż się spodziewałam, kiedy 10 lat temu jechałam pierwszy raz w życiu w kierunku wschodnim do mojego przyszłego wtedy męża.  Co ciekawe - im dalej na wschód od W-wy się przenosimy, tym lepiej wszystko wydaje się wyglądać. Nie mam tu na myśli spektakularnego bogactwa - chałupinki są często skromne, architektura - jak wszędzie w Polsce - poza tradycyjną drewnianą dość paskudna, ale ogródki są wypieszczone, trawniczki przystrzyżone, przestrzeń publiczna zadbana. W naszej gminie bezrobotnych zatrudnia się do sprzątania okolicy i patrząc na nich - jak również na tę okolicę - muszę powiedzieć, że nie obijają się. Zanim tu przyjechaliśmy pierwszy raz, myślałam, że "ściana wschodnia" to będzie raczej taka zapyziała, zaniedbana i podupadła, a tymczasem robi naprawdę niezłe wrażenie.  Całkiem dobrze się tu mieszka. Oczywiście, pod warunkiem, że ktoś ma stałą, niezłą pracę - poziom bezrobocia jest niestety dość wysoki, ale akurat u nas to też nie jest takie bardzo odczuwalne, bo samo miasteczko  - 2,5 tysiąca ludzi - ma aż TRZY zakłady, dwa przetwórcze i jeden produkcyjny. Ostatnio natomiast znalazł się poważny inwestor, który wziął się za remont ruin zamku na skraju miasteczka i robi tam luksusowe centrum konferencyjne ze SPA. Jeśli to wypali - a wygląda na to, że jest taka szansa - to znowu będzie zatrudnienie dla co najmniej kilkudziesięciu osób. Oprócz tego jest jeszcze stadnina, w której też pracuje, jak sądzę, co najmniej około 20 osób na stałe; dzięki niej raz do roku mamy atrakcję w postaci najazdu arabskich szejków, którzy przyjeżdżają na aukcję koni. Ogólnie jest tu ciekawie dość! Uch, kończę, bo paluszki zdrętwiały mi tak, że ich już nie czuję po prostu... Bardzo, bardzo Ci dziękuję za zdjęcia Małych. Nie masz pojęcia, jak okropecznie chciałabym się móc już zrewanżować! :) Ale jestem ciekawa tych moich.... Trzymaj się ciepło! I  pisz! 

niedziela, 22 marca 2015

Z listów do A. - część 5

12 czerwca 2014

Fajnie, że się odezwałaś :) I myślę, że to dobrze, że odsypiasz i  regenerujesz siły, naprawdę. Jak sobie pomyślę, co się będzie działo,  jak już będziemy miały te Kochane Maleństwa w domu... :) Ogólnie jestem  właśnie na etapie schizowania, co to będzie, jak to będzie i jak sobie  poradzę. Najbardziej boję się pobytu w szpitalu. Mam straszliwą wizję -  zabiorą mnie na cesarkę, sparaliżują od pasa w dół, wyjmą dzieci, a potem  wręczą mi dwójeczkę, żebym się nimi od początku zajmowała i karmiła. Z  jednej strony, to bardzo optymistyczna wizja. Z drugiej, jak sobie  wyobrażam, że ja leżę i ruszyć się nie mogę, a Pyszczki całą noc wyją z  głodu, to mi się robi słabo na samą myśl... Powoli dociera do mnie, że  ciąża (i moje użalanie się nad sobą, nieruchawość itd.) nie będzie trwać  wiecznie, a jak się skończy, to się zacznie dziki młyn... Tylko, że ja  się czuję jak po gigant-maratonie - zwłaszcza po ostatnim miesiącu- i  nie mam na razie pojęcia, jak ogarnę to wszystko, co się będzie działo  dalej. Jakieś takie lęki mnie opadły, mam nadzieję, że sobie niedługo  pójdą precz, albo po prostu nie będę miała na nie czasu i zamiast  rozczulać się nad sobą, będę musiała działać.... i spać na zmianę:)  Daj znać, jak Twoje towarzystwo się miewa, jak H., czy rzeczywiście  już poza inkubatorem? Kiedy kończysz antybiotyk? Straaaasznie się  cieszę, że F. tak się regeneruje po operacji. Nie mogę wyjść z  podziwu, jak to jest, że takie maluchy są takimi fighterami walczącymi o  byt! Kurczę.... skoro one sobie tak radzą, to i my sobie  poradzimy ze  wszystkim. No nie?  Trzymajcie się cieplutko!

15 czerwca 2014
Cześć, jak fajnie, ze napisałaś! Nadal oczywiście trzymam kciuki za  Was.... z drugiego bieguna ekstremy, można by rzec. U mnie sytuacja  wygląda tak, ze po ostatniej wizycie w poprzedni czwartek mój pan  doktor zarządził, ze od poniedziałku (czyli od dziś!) mam się położyć do  szpitala, bo chce mnie już mieć pod kontrola... i jeśli nic się nie  będzie działo dalej, to za kolejny tydzień weźmie mnie na CC. Jak  zapewne możesz się domyślić, nie dzieje się NIC. Szyjkę mam podobno  długa (badali mnie dziś przy przyjęciu na oddział), ani śladu skurczy.  Oczywiście, z punktu widzenia zdrowia i bezpieczeństwa Małych to  absolutnie cudownie... ale szczerze mówiąc jestem wykończona. Nie wiem,  jak przetrwam ten tydzień w szpitalu i KTG dwa razy dziennie...  kręgosłup mi pęka, palce mam tak zdrętwiałe, ze ledwie nimi poruszam. A  tu dopiero dzień pierwszy upłynął.... ratunku :) No, ale pozałatwiałam  "na wolności" co było do załatwienia i mogę się oddać wysyłaniu dobrych  myśli w Waszym kierunku! A jak Twoje gojenie się po CC?

18 czerwca 2014

Daję Ci słowo, że wiem, oj, wiem! że warto leżeć. Nie chciałabym, żeby  to zabrzmiało tak, jak gdybym się cieszyła, że to nie na mnie trafiło,  tylko na Ciebie - bo ja Ci naprawdę strrrrrasznie kibicuję i MARZĘ o  dniu, kiedy mi napiszesz, że nareszcie wszystko jest z dziećmi w  porządku i zabieracie je do domu - ale, nie da się ukryć, Twoje  przejścia mnie nauczyły pokory. Pięćset razy dziennie mówię sobie, że  miałam szczęście, i że tak naprawdę to TY masz na co narzekać, a nie ja!  Zresztą, rozmawiałam wczoraj chwilkę z moim panem doktorem i wyrwał mi  się właśnie jakiś tekst, że chciałabym już wiedzieć, kiedy wreszcie ta  cesarka, bo nie wiem, ile jeszcze wytrzymam.... na co mój pan doktor,  uroczy człowiek, spojrzał na mnie z promiennym uśmiechem i rzekł:  "Proszę Pani, kobieta WSZYSTKO WYTRZYMA!" No luzik, nie? :)  Ale mimo wszystko - wierzę, że nadejdzie taka szczęśliwa chwila, kiedy  będziemy się wymieniać mailami na temat zwykłych, codziennych problemów  typu - nie spały w nocy, bo jedno miało kolkę, albo się ząbek wyrzynał,  albo czym karmić i czy śpią w ciągu dnia i takie tam...  Z KTG to jest już w tej chwili niezła jazda. Ja w ogóle mam od lat  trochę jakby nadszarpnięty kręgosłup - wada postawy, siedząca praca no i  duuuży biust (przed ciążą miałam rozmiar 75 DD do F, w zależności od  numeracji!). Teraz jeszcze, w ciąży, biust urósł mi do rozmiarów, które  do tej pory nie wydawały mi się możliwe (staniki do karmienia mam  kupione w rozmiarze K!!!!! 90!!!!) Efekt jest taki, że leżenie stało  się, hmmm, problematyczne. Na wznak nie mogę w ogóle. Na boczku jestem w  stanie poleżeć godzinę - po godzinie staw biodrowy i cała noga wyją  wielkim głosem z rozpaczy i ABSOLUTNIE MUSZĘ się obrócić. No, a KTG chcą  mi robić wyłącznie na wznak. W tej chwili mam zalecone dwa razy  dziennie. Zaczynam przypuszczać, że do wszystkiego można się  przyzwyczaić, zahartować się albo co. Początkowo na tych KTG byłam  bliska omdlenia, teraz leżę (w miarę) wyluzowana i myślę sobie, no,  boli, cóż zrobić, jak wstanę, to przejdzie. Z drugiej strony - kręgosłup  buntuje się coraz bardziej, czego efekt jest taki, że na cholernym KTG  jakoś leżę, ale wstawanie wychodzi mi coraz gorzej - za każdym razem  przy wstawaniu łapie mnie taki gigant-skurcz w podbrzuszu, który chyba  promieniuje z kręgosłupa właśnie (bo na KTG mój wykres skurczy  przypomina linię prostą o wartości zerowej), i coraz dłużej muszę leżeć  i sapać, zanim uda mi się podnieść.... lekka masakra.  Dzisiaj dostałam informację, że prawdopodobnie jednak potną mnie w  przyszłym tygodniu. Wszyscy dookoła zresztą komentują w tym tonie, że  już dłuuugo wytrzymałam, jak na ciążę bliźniaczą, i że już dzieci  spokojnie mogą się urodzić. Jak się zapewne domyślasz, to mnie trochę  pozbawia motywacji, żeby chodzić w tej ciąży bez końca.... :)  Pisałabym tak do Ciebie dalej, skoro Ci to sprawia przyjemność, ale  trzymanie laptopa też jest już straszliwą mordęgą - mój niezastąpiony  mąż twierdzi, że jutro przywiezie mi stoliczek pod laptopa, może to  pomoże??? Jeśli będę w stanie, opiszę Ci jutro koloryt szpitala, w  którym leżę, bo mam podejrzenie, że jest dość nietypowy. Zresztą możemy  w ogóle konfrontować wrażenia na linii wschód - zachód, jako, że Ty  reprezentujesz region poznański, a ja - od jakiegoś czasu - tak zwaną  ścianę wschodnią :) Ciekawie tu  jest, inaczej, niż bym się spodziewała....  Trzymaj się cieplutko i dawaj choć krótkie komunikaty, jak dzieci! 

Z listów do A. - część 4

Z listu do A., 4 czerwca 2014: 

"Jesteś naprawdę dzielna, myślę, że to się udziela dzieciom, naprawdę.... Oczywiście nadal trzymam kciuki! Ależ te Wasze Maluchy mają przejścia... oby już tylko było wszystko coraz lepiej. Ja wczoraj wróciłam po KTG wykończona bardziej niż zwykle i padłam- cała impreza trwała ponad 4 godziny, na oddziale panuje totalny sajgon, bo ordynator jest nieobecny do końca tygodnia, więc ostatnia rzecz, jakiej bym chciała, to zostać w tym tygodniu w szpitalu i rodzić.... byle do przyszłego poniedziałku. Inna sprawa, że doszłam do takiego etapu, że każde KTG odchorowuję - wracam obolała, kręgosłup mi pęka, wczoraj przejęczałam całą noc.... :) Ale nic to, najważniejsze, żeby dzieci nie pchały się na świat za wcześnie. Całą resztę da się przeżyć, chociaż cieszę się, że już mam wszystko pi razy oko przygotowane, bo jestem już tak opuchnięta, obolała, zdrętwiała i zadyszana, że właściwie nie nadaję się do niczego... Co do wózka, to u nas na razie przetestował go kot :) korzystając z chwili naszej nieuwagi, P. odgraża się cały czas, że pójdzie z wózkiem w teren, żeby go wypróbować, ależ cała wieś miałaby z niego ubaw :) Osobiście jestem raczej za tym, żeby jednak wstrzymać się do czasu, kiedy będziemy już mieli kogo do tego wózka włożyć :) Zwłaszcza, że w mojej kondycji bieganie po wertepach właściwie już przestało być opcją :) Trzymam oczywiście kciuki nadal, Ty mi się nie tłumacz z braku polskich znaków, to co piszesz jest doskonale zrozumiałe :) Tylko, jak możesz, dawaj znać, co u F. i H. - a jak Twoje dolegliwości?"

Z listu do A.,  11 czerwca 2014:
"Jak tam Twoi mali wojownicy??? Trzymają się??? U mnie na razie bez zmian - co prawda na KTG wczoraj poszłam (myślałam już, że z kozetki po nim nie wstanę, czuję się już jak wieloryb wyrzucony na brzeg!), ale mój doktor nie miał nawet czasu rzucić okiem na wynik- pracowicie "ogarnia oddział" po tygodniowej nieobecności, kazał mi się stawić w czwartek na wizytę. Może wtedy coś powie? Dobrnęłam do połowy 36. tygodnia i wydaje mi się coraz bardziej nieprawdopodobne, żebym mogła wytrzymać jeszcze długo... a z tego, co czytałam na forum, z planową cesarką mogą mnie przytrzymać nawet do 38. tygodnia. Wiem, wiem, to dobrze dla dzieci, ale gdybym mogła przespać najbliższe dwa tygodnie... o czym ja mówię. Spanie w moim stanie w ogóle przestało być opcją :) Codziennie wieczorem parzę sobie mocną herbatkę z melisy i wmawiam sobie, że dzięki temu na pewno będzie mi łatwiej zasnąć :)
Daj znać, co tam u Was - myślę o Twoich maluchach cały czas i nawet przyjaciółkom mojej Mamy, które do niej wydzwaniają i wypytują, czy już urodziłam, kazałam trzymać za Was kciuki!
Pozdrawiam Cię!"


sobota, 21 marca 2015

Z listów do A. - część 3

Z listu do A., 22 maja 2014 r.:

"Och, to cudnie! Bo już się martwiłam, że albo coś nie teges, albo masz straszliwe urwanie głowy/ umierasz z niewyspania/ wpadłaś w depresję poporodową albo w ogóle coś innego, dla mnie strasznego i niewyobrażalnego (czyżbym zaczynała panikować przed własnym rozwiązaniem?) Jeśli o mnie chodzi, to pojechałam we wtorek na KTG, mój doktor stwierdził, że wygląda rewelacyjnie i kazał mi przyjechać na następne za tydzień - a na kontrolę ogólną dopiero za dwa tygodnie. Na KTG natomiast myślałam, że umrę, ponieważ mam dowcipne dzieci - jak jedno dawało się "złapać", to drugie się chowało, i w rezultacie przeleżałam godzinę na wznak - a ja to znoszę wyjątkowo źle w tej chwili, bo robi mi się słabo, w dodatku po pół godzinie rozbolał mnie kręgosłup tak, że leżałam i jęczałam, ktokolwiek wchodził do zabiegowego, natychmiast interesował się, kto tu tak jęczy. Po KTG oczywiście poczułam się podwójnie cudownie, euforycznie wręcz, po pierwsze, bo mnie wreszcie wypuścili, po drugie - bo wynik podobno taki świetny, no i w dodatku udało mi się wrócić do domu, a obawiałam się, że już mnie w szpitalu zostawią.... Będę z zapartym tchem czekać na zdjęcia od Ciebie I będę Ci też wdzięczna za każdy skrawek informacji, typu - jak z karmieniem? Czy masz już pokarm, ściągasz? Czy odpuszczasz temat? I w ogóle - oczywiście interesuje mnie wszystko! Trzymam kciuki dalej opuchniętymi nieco paluszkami! Niech Moc będzie z Wami!"

Z listu do A., 25 maja 2014 r.:

"Może Ty i masz rację -a ja tu już popadałam w podejrzenia, że mój Pan Doktor wykazuje się zbyt nonszalanckim potraktowaniem tematu... Ale fakt, że już trochę tak się czuję, hmm, niepewnie, no bo czas leci, a ja dalej nie znam dnia ani godziny, i nie wiem, co to dalej będzie i jak... No, ale teraz mówię sobie, że pojadę jeszcze w tym tygodniu na KTG, a w następnym na kontrolę, i na tej kontroli już na pewno COŚ zostanie ustalone (chyba, że się wcześniej COŚ zacznie w ogóle dziać!)
A co do włosków, to ja nie mam pojęcia, jak to jest - zawsze mnie to dziwiło np. że mój Mąż ma niebieskie oczy (ojciec czarne, mama brązowe) mimo ogólnego rodzinnego podobieństwa. Wiem natomiast, że kolor włosów może się zmienić, bo sama w dzieciństwie byłam blondynką bardzo jasną, a teraz jestem ciemną, a moja mama w ogóle z jasnego blond aniołka przemieniła się w szatynkę Więc to chyba naprawdę różnie bywa z tą kolorystyką, a zasady dziedziczenia nie są tak proste, jak nam się kiedyś zdawało Też jestem okropnie ciekawa, jak te moje będą wyglądać i czy do siebie nawzajem będą podobne, czy może wcale nie?...

Bardzo Ci dziękuję za maile z telefonu i w ogóle za wszelakie wieści, cieszę się bardzo, że dzieciaki walczą z przeciwnościami losu i czują się coraz lepiej, i mam nadzieję, że i Tobie się to w końcu udzieli A w ogóle, puścili Cię do domu, czy dalej stukasz ze szpitala? Maile nie są w każdym razie rozjechane!

A ja wczoraj, zamiast leżeć, wybrałam się na wycieczkę, żeby nie zwariować w domu (oczywiście taką właściwie bez chodzenia, polegającą głownie na wożeniu siedzenia samochodem), w ramach wycieczki przepływaliśmy promem przez rzekę Bug i spotkaliśmy dwóch dowcipnych młodzieńców, mocno upojonych piwkiem, którzy stwierdzili, że byłoby to bardzo zabawne, gdybym urodziła na promie, a gdyby był synek, to trzeba by go wtedy nazwać Prometeusz. Ja na to, że do kompletu ma być jeszcze dziewczynka, i że w takim razie powinna być Promocja. Ostatecznie miałam więc wesoły dzień, co poprawiło mi samopoczucie, więc mam nadzieję, że następny tydzień przeleżę bezczynnie całkiem i jakoś to przeżyję!

Ściskam Was ostrożnie!"

czwartek, 19 marca 2015

Z listów do A. - część 2

List do A. z 9 maja 2014 r.:

"No cześć, ja się tak zbieram od paru dni, żeby do Ciebie porządnie napisać i po prostu nie mam kiedy! Ostatnio sporo pracuję w dni robocze, a w weekendy mam gości... chyba od najbliższego poniedziałku powinnam w końcu być luźniejsza! No i oczywiście, mimo pracy i innych atrakcji, też głównie leżę... zauważyłam, że dostaję od tego potwornej zadyszki, dużo łatwiej mi oddychać, jak się "spionizuję"... no, ale trudno.

Ja z kolei u mojego Pana Doktora byłam w ostatni wtorek, zadowolona jestem, bo dzieci rosną jak smoki (jedno spełniało na początku 31. tygodnia normę 29-go, a drugie 30-go tygodnia dla ciąży pojedynczej), a teraz mam się zgłosić za dwa tygodnie na KTG... hmmm, właściwie już za chwilę to będzie jeden tydzień...

No i tyle właściwie Pokój dzieci prawie gotowy, na razie wietrzę w nim intensywnie, bo nadal śmierdzi bejcą wściekle... dobrze, że i tak na początku nie będą tam spały, bo ta bejca jakoś nijak nie chce się wywietrzyć! Z duszą na ramieniu usiłuję kompletować wyprawkę do szpitala, nie mieszczę się w staniki do karmienia (jeśli ja się w nie teraz nie mieszczę, to co będzie po porodzie????!!) i, szczerze mówiąc, jestem coraz bardziej zmęczona. Wczoraj pojechaliśmy do miasta na zakupy (chyba pierwszy raz od co najmniej tygodnia przerwałam leżenie, nie licząc wizyty u Pana Doktora), przez większość czasu siedziałam w samochodzie, a P. biegał i załatwiał, co było do załatwienia... a i tak po powrocie do domu myślałam, że ducha wyzionę! No, ale przynajmniej nie puchnę (za bardzo). A Ty?

Teraz czeka mnie ostatni weekend "atrakcji", goście, którzy się sami wprosili, co im w sumie wybaczam wielkodusznie bo bardzo ich lubię.... ale potem dam już sobie spokój z takimi rozrywkami.

Napisz koniecznie, co i jak na wizycie! Będę trzymać kciuki!"

środa, 18 marca 2015

Ciekawe, czy uda mi się wrócić do pisania? Prawdę mówiąc, wlazłam tutaj tylko po to, żeby sprawdzić, czy uda mi się zakodować w moim Wordpressie „GNU. Terry Pratchett.”  Po czym zaświtał mi pomysł, żeby wrzucić parę słów.   

Pierwsze miesiące z naszymi Bliźniętami...

Z listu do A., 28 kwietnia 2014:

„Cześć! Ja cały czas grzęznę straszliwie w pracy (choć na leżąco), więc tylko króciutko odpowiem Ci na "tematy bieżące" :) póki co:
Co do kolorystyki wózka, to ja się zdecydowałam dość szybko, z prostego powodu!  Unikam, jak mogę, popadania w zestawy kolorystyczne z dziedziny "różowy- niebieski", po pierwsze, bo to takie stereotypowe, a po drugie - wcale nie jestem na 100% pewna, czy któreś z bliźniąt nie spłata nam psikusa i nie okaże się być innej płci, niż zarzekają się lekarze :) Więc wybrałam opcję kompromisową. Pokój urządzamy dzieciom na żółto-zielono, w jasnych kolorach, P. początkowo kręcił nosem, ale kiedy pomalowaliśmy ściany - dwie na żółto, dwie na zielono - sam przyznał, że to był fajny pomysł. Co za tym idzie - wszelaką pościel do łóżeczek, wózka, rożki itd. też staram się gromadzić w tych kolorkach :) Dlatego wózek wybrałam szary, ale z białymi i zielonymi akcentami, a w dodatku ma śmieszny wzorek, zdaje się, że z chłopcem i dziewczynką, więc mi to pasuje do ewentualnej parki :) No i będzie pasować do tych tam kocyków, kołderek i poduszeczek, w które się zaopatruję :)
Co do łóżeczek- na razie mam jedno i jeden materac, podobno przez pierwsze miesiące maluchy mieszczą się razem w poprzek łóżeczka. Na początek wprowadzimy je do naszej sypialni, a potem - jak im się trochę godziny snu ustabilizują - przeprowadzimy je do ich własnego pokoju, już z dwoma łóżeczkami. Myślałam o tym, żeby rozstawić te łóżeczka w taki sposób, żebym mogła sobie między nie wchodzić swobodnie.... ale potem doszłam do wniosku, że to nieludzkie :) Najpierw 8-9 miesięcy razem w moim brzuchu, potem w jednym łóżeczku... chyba nie mogę dopuścić do tego, żeby nagle znalazły się tak zupełnie poza wzajemnym zasięgiem, no nie? :) No, chyba, że będą, nie wiem, kopać się i drapać nawzajem :) Dlatego nie podjęłam jeszcze decyzji co do konfiguracji łóżeczek w liczbie dwóch :)
A co do stabilizowania godzin snu - wiem, że w praktyce to może być baaardzo różnie, ale podbudowuję się teoretycznie :) W ramach tej podbudowy czytam jedną książkę o wychowywaniu bliźniąt - niestety dostępną tylko po angielsku -  z której wynika, że należy dążyć do tego, żeby od początku dzieci jadły razem, w ten sposób, żeby większego śpiocha wybudzać na karmienie wtedy, kiedy większy głodomór już się obudził i domaga się posiłku :) Z polskich lektur najbardziej przypadła mi do gustu książka "W Paryżu dzieci nie grymaszą", teraz ukazała się druga, chyba taka bardziej "usystematyzowana" książka tej samej autorki, bodajże "Dziecko dzień po dniu"?  Co prawda, póki co, to wszystko jest jedną wielką niewiadomą - bo przecież nie wiemy, jak będzie z pokarmem, czy nie trafią do inkubatorów, co może zaburzyć od samego początku ten proces karmienia (ja się zaopatrzyłam, póki co, w ręczny laktator - te elektryczne są strasznie drogie, stwierdziłam, że będę się nimi ratować dopiero, jeśli ręczny nie wypali, i w butelki, które podobno "naśladują" naturalne karmienie piersią, więc nawet przy początkowym karmieniu/ dokarmianiu mieszanką czy karmieniu z butelki dziecko jest w stanie i tak nauczyć się jeść z piersi).... no, ale mówię sobie, że im dłużej zdołamy wytrzymać do porodu, tym większe szanse, że i z karmieniem i wszystkim innym też będzie OK, i może.... MOŻE te teorie uda się zastosować w praktyce....
Nie wiem, jak Ty, ale ja ogólnie jestem z lekka przerażona, ale też bardzo ciekawa, jak to będzie.  I jakoś tak podświadomie nastawiam się na to, żeby jak najlepiej sprostać wyzwaniu! :) Wielką pociechą jest świadomość, że będę mieć super wsparcie w Mężu - bo mój, podobnie, jak Twój, zrobił się - odkąd jestem w ciąży - mega opiekuńczy, nie dość, że mam obsługę 24 godziny na dobę, wszystkie posiłki podane, to jeszcze P. przejął najwyraźniej funkcję "urządzania gniazda" i porządkuje, sprząta, naprawia, maluje.... zupełnie, jakby chciał przed przyjściem na świat dzieci nadrobić absolutnie wszystko, włącznie z drobiazgami typu nie zamontowana lampa, które "leżały odłogiem" już od dawna. Zawsze był aktywny, ale teraz - własnym oczom nie wierzę, przechodzi samego siebie! Dodatkowo dopieszcza mnie Mama, kiedy przyjeżdża, odciąża trochę P. z gotowaniem, no i kochane dziecko starsze, które na przykład wyciska mi sok z pomarańczy, a kiedy leżałam w szpitalu na sterydach, specjalnie przywiozło mi w prezencie trufle :)  Żebym nie umarła z głodu na szpitalnym wikcie :)
No, to mi króciutko wyszło, prawda? :) Ale mam nadzieję, że może coś z tych informacji Ci się przyda :)
Miłego poniedziałku! :)”