czwartek, 9 kwietnia 2015

Z listów A.- część 14

17 stycznia 2015

Kochana, w porządku, tylko zaganiana jestem na maksa po prostu - nie mam  pojęcia, gdzie się podziewa czas, dopiero teraz rozumiem modły matek,  które marzą o tym, żeby doba miała 48 godzin... a żeby jeszcze spać nie  trzeba było, to ho ho! Przepraszam Cię bardzo, że się tyle czasu nie  odzywałam. Do Trzech Króli włącznie miałam gości (tak nam się  przeciągnęło rodzinne świętowanie Bożego Narodzenia i Sylwestra!), a  potem rzuciłam się w wir pracy. Zresztą, z marnym skutkiem najwyraźniej,  bo właśnie wczoraj pierwszy raz od kilku lat dostałam reklamację na  zrobione tłumaczenie :( I przyznaję ze wstydem, że raczej słusznie :(  Powinnam była tekst przeczytać jeszcze raz, zrobić poprawki, zwłaszcza,  że "nie leżał mi" w trakcie tłumaczenia i powinno mi się było zapalić  czerwone światełko z tego powodu -, no, ale niestety nie zapaliło się,  odesłałam nie sprawdzając (chcąc się tego paskudnego tekstu pozbyć jak  najszybciej) - i oto skutki. No, trudno, nie ma co się użalać nad sobą,  sama zawiniłam! - więc w poniedziałek przeczytam swoją wersję i poprawki  klienta, wyślę maila z przeprosinami i propozycją rabatu, i od tej pory  będę się starała pracować ze zdwojoną uwagą.... jeśli zdołam. Bo  zdwojona uwaga ostatnio głównie mi się rozdwaja na moje bliźnięta :) 

Założę się, że Twoi też są coraz bardziej absorbujący, zaskakujący,  nieobliczalni itd. itp.? Mylę się? Jeśli się mylę, to mnie popraw :)  Moich strach już spuścić z oka choćby na chwilę, w tym tygodniu  zbudowaliśmy, jak to P. mówi, "zagrodę dla dzieci", czyli kojec.  Nie było innego wyjścia. Ostatnio, nie wiemy, jakim sposobem, Pyś  przedostał się (a niby jeszcze nie raczkuje!) pod komodę, gdzie  przyłapaliśmy go na ogryzaniu przewodu lampy. Tak, podłączonej do  kontaktu. 

Co poza tym u nas? Dzieci jedzą jak wściekłe i rosną jak  wściekłe - mam nadzieję, że wreszcie jutro zdołam usiąść spokojnie,  posegregować ubrania (mam wrażenie, że 3/4 zawartości szafy jest już za  małe!) i wysłać Ci kolejną porcję! Ku mojemu przerażeniu, P. uparł  się przyzwyczajać maluchy do jedzenia prawdziwego chleba, kroi im  codziennie po pół kromki grahama i wręcza, a ja siedzę w napięciu w  blokach startowych, dopóki nie skończą (oczywiście 90% posiłku ląduje w  charakterze zaślinionych okruszków na dzieciach, fotelikach i na  podłodze) i sprawdzam co chwilę czujnie, czy się któreś nie krztusi. Po  niezbyt radosnych przygodach Ewy Błaszczyk pozostał mi uraz i niestety  się boję, przypuszczam, że tabletki będę moim dzieciom podawać w postaci  przemielonej i wymieszanej z wodą papki do 18 roku życia... :( 

Oprócz tego - jak już pisałam, usiłuję jak najlepiej gospodarować czasem, co wychodzi mi różnie, no i mogę Ci zareklamować kolejny cudowny  wynalazek, który okazał się bardzo przydatny. Podejrzewam, że to, czy  uznasz go za trafiony, czy nie, zależy głównie od tego, czy dzieci  karmisz słoiczkami, czy gotujesz im zupki. Ja gotuję, głównie dlatego,  że Pychu - koneser nie przepada za Gerberkami i innymi wynalazkami  przemysłu dzieciowego (Malutka odwrotnie, ale żeby sobie ułatwić życie,  staram się, żeby skład zupki jej podpasował, i wtedy łaskawie zjada;  najlepiej sprawdza się u nas dynia, jeżeli zupka zawiera dynię, to jest  tolerowana). No i jakiś czas temu kupiłam szybkowar. Początkowo jakoś  tak nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze, ja i on, zastanawiałam się nawet  w cichości ducha, czy to w ogóle był dobry pomysł, ale w końcu  postanowiłam, że będę go używać "na czuja", czyli, wrzucam różne rzeczy  (głównie składniki zupek, czyli wszelakie warzywa oraz mięso), gotuję  całość tyle czasu, ile wynosi w instrukcji maksymalny czas gotowania dla  poszczególnych składników plus 3 minuty, no i mam zupę gotową, wystarczy  zmiksować. Ostatnio szybkowar przyplusował - wzięłam się za robienie  zapasu zupy dla dzieci około 15.30, mając większość składników w stanie  zamrożonym, a resztę w stanie surowym, i już o piątej miałam pełen gar  gotowego produktu, którym od razu nakarmiłam młodzież. Przypuszczam, że  bez szybkowara zeszłoby mi się ze dwa razy dłużej. Więc, jak Ci F.  wejdzie w etap zupek (a przypuszczam, że może być tak, że słoiczków za  bardzo nie będziesz mogła mu dawać?), to takie coś może się okazać i u  Was użyteczne... 

Z niewyspaniem usiłuję walczyć na różne sposoby. Najpierw wymyśliłam  sobie zimny poranny prysznic (bo nie wiem, jak Ty -ja, kiedy jestem  niewyspana, to zarazem mam tak, że jest mi permanentnie zimno!), no i  rzeczywiście przez resztę dnia jakby mniej się trzęsę, chyba zrobiłam  się trochę bardziej odporna na niskie temperatury. Oczywiście piję kawę,  już od dawna, nie bacząc na to, że karmię piersią (prawdę mówiąc nie  zauważyłam, żeby na dzieciach robiło to jakieś wrażenie). Najnowszy  patent - kominek zapachowy, stawiam sobie w pracy (do tej pory używałam  go do masażu dzieci, staram się im zawsze zapodać fajny aromacik - taki  podobno wyciszający, relaksujący i ogólnie dobry dla dzieci olejek  dostałam od koleżanki - kosmetyczki, miłośniczki naturalnych kosmetyków)  i produkuję rozmaite ożywcze w założeniu zapachy w nadziei, że mnie to  rozbudzi. Nie mam pojęcia, czy cokolwiek z tego działa chociaż odrobinę  (reklamacja, którą dostałam w pracy, wskazywałaby, że raczej  niekoniecznie :(), ale też nie wiem, jak bym się czuła bez tego,  pocieszam się, że NA PEWNO znacznie gorzej :) 

Dodatkową zgryzotą są dla mnie kilogramy, których mi po ciąży zostało  około 10 w nadmiarze :( oczywiście nie mam kiedy z nimi walczyć,  podobnie, jak z bolącym kręgosłupem... ale niemrawo próbuję robić  cokolwiek. Ostatnio uległam nawet ogólnopolskiemu szałowi i usiłuję  zacząć biegać. Zdecydowałam się na to z kilku prostych powodów. Po  pierwsze, bieganie wymusza pobyt na świeżym powietrzu (a mam teorię, że  im bardziej sobie będę dotleniać mózg, tym mniej się będę czuła  niewyspana, patrz wyżej). Po drugie, w fazie początkowej zajmuje tylko  15 - 20 minut dziennie (na więcej doprawdy nie mam jakoś czasu). Po  trzecie, jakoś mi łatwiej zmobilizować się do aktywności poza domem, niż  w domu - może dlatego, że usiłuję uprawiać to bieganie bardzo wczesnym  rankiem, zanim ktokolwiek wstanie - dzieci jedzą pierwszy posiłek między  7.00 a 8.00, więc postanowiłam wstawać o 6.30 i BIEGAĆ; gdybym w tym  czasie np. ćwiczyła w domu przed telewizorem, to byłoby  niebezpieczeństwo, że kogoś obudzę, a tego przecież byśmy nie chcieli,  prawda? No właśnie. Na razie czuję się głównie zmęczona i połamana, ale  cały czas nie tracę nadziei, że pewnego dnia okaże się, że wysiłek  fizyczny jest cudowny, przyjemny oraz przynosi upragnione efekty. 

Ogólnie biorąc, morale mam chwilowo niezbyt wysokie i nie liczę na  szybką poprawę tego stanu, głównie ze względu na fakt, że mój mąż  wyjechał sobie właśnie ze starszą córką na narty, pozostawiając mnie z  dziećmi oraz z moją Mamą w charakterze pomocy. Oczywiście, przeżyję to  jakoś, no ale umówmy się, że się czuję jakby trochę pokrzywdzona.  Zwłaszcza, że dzieci ostatnio zaczynają bardzo dotkliwie gryźć przy  karmieniu (Malutka wyhodowała sobie jeden, na razie bardzo niewielki,  ale dziarski i ostry jak diabli ząbek), a poziom empatii okazywanej z  tego tytułu przez mojego męża uważam za skandalicznie niski. No cóż. 

Mam  nadzieję, że u Was przynajmniej jest dobrze, że się wspieracie nawzajem  i w ogóle, że nic się nie zmieniło (a jeśli zmieniło, to wyłącznie na  lepsze) od ostatnich Twoich komunikatów w temacie! Współczuję Ci ogromnie pokrzywki :( Ja mam alergię, odkąd pamiętam, jako  dziecko miałam skazę białkową, teraz - odkąd zaszłam w ciążę - nie  używam żadnych leków p/alergicznych, bo P. mi tego kategorycznie  zabronił... A Tobie żadne nie pomagają????? A jakich próbowałaś?? Daj  znać, może zapytam P., czy nie miał podobnych przypadków u siebie i  czy może z doświadczenia ze swoimi pacjentami cokolwiek polecić.... 

Napisz koniecznie, jak tam u Was - jak F., no i H. oczywiście  też??? Ja muszę już lecieć, bo dzisiaj mimo soboty kończę zlecenie  (miałam je zrobić w tygodniu i nie zdążyłam - niestety!), a tymczasem  dzieci wróciły z moją Mamą ze spaceru i pora karmienia nastała... będę  czekać jak zwykle z zapartym tchem na wieści od Was. Aha - Misie od  F. i H. są SUPER i zostały przyjęte do grona domowników, nasze  dzieci uśmiechają się do nich i przytulają, bo są takie milusińskie (nie  wykluczam, że kojarzą im się z naszymi kotami!) :) Ściskamy mocno!

19 lutego 2015

Hej, cieszę się bardzo, że wszystko doszło - postaram się wysyłać do Was mniejsze partie, a częściej, moje wielkoludy wyrastają ze wszystkiego w tempie zastraszającym (przy czym na wadze przybierają relatywnie mniej, niż "na wzroście", P. twierdzi, że będą bardzo wysocy i dlatego tak rosną - na miłość boską, po kim to?!?!???) Trzymam bardzo kciuki, żeby Wasz pobyt w szpitalu przynajmniej okazał się owocny, to znaczy, żeby F. się wreszcie zrobiło lepiej.... Nie masz pojęcia, jak mocno trzymam, i na pewno nie tylko ja.... o jednym jestem przekonana - że to, że tak wcześnie zaczęłaś F. rehabilitować, to na pewno wielki plus; wszędzie czytam, że przy najrozmaitszych zaburzeniach w wieku niemowlęcym, wczesna rehabilitacja jest absolutnie najważniejsza. 

A mnie wciągnęła czarna dziura  - kurczę, ja już ostatnio byłam chyba na ostatnich nogach, bo dało mi popalić karmienie piersią i ściąganie laktatorem. Teraz nastąpił pewien przełom, tzn. odważyłam się zrezygnować ze ściągania... już tak ze 3-4 dni nie ściągam, i patrzę podejrzliwie, co będzie, ale na razie dzieci jedzą z piersi 3 x dziennie i jakoś leci. To znaczy - raz jedzą rano bardzo porządnie (no w końcu po całej nocy trudno, żeby nie....), około pierwszej bardzo się rozglądają za butelką z kaszą, no i niechętnie, bo niechętnie, ale jednak zadowalają się cyckiem, a wieczorem MUSI być po wstępnym karmieniu piersią butla z kaszą i koniec! Inaczej jest dziki ryk, Armagedon i protest ogólny. Tak to na razie wygląda u nas.  Zobaczymy, co będzie dalej, nie mam na razie odwagi odpuścić całkiem, bo jestem alergik pełną gębą i jeśli karmienie piersią do roku może dzieci zabezpieczyć dodatkowo przed alergiami, to jeszcze się pomęczę. 

Póki co, Pychu nadal ma alergię na zwykłe mleko NAN (a nawet na NAN H.A. - sprawdzałam!), jedziemy na dokarmianiu Bebilonem Pepti (tu nie ma zmian skórnych), Malutka ma zmiany właściwie cały czas, ale niewielkie na tyle, że P. je bagatelizuje. A propos alergii - Ty pisałaś, że Cię dopadła okropna pokrzywka, otóż ja też od jakiegoś czasu mam non stop wszelkie objawy alergii - u mnie jest to pakiecik pt. katar sienny, swędzenie oraz łzawienie (to ostatnie próbowałam bezskutecznie leczyć jakiś czas jako zapalenie spojówek) no i duszności (bo u mnie alergia w pewnym momencie przeszła w astmę oskrzelową). Karmiąc, nie mogłam używać leków p/alergicznych, wczoraj dostałam pierwszy raz dyspensę na Zyrtec, który wzięłam, a następnie padłam bez życia, bo mnie uśpił.... ale na alergię pomógł.  Zresztą, wyobraź sobie, ja też mam Hashimoto, ale ono mi akurat nigdy nie dawało objawów alergicznych! Teraz "jadę" na Euthyroxie, 125 jednostek dziennie.  A w ogóle mam teorię, że te nasze (moja i Twoja) alergie mogą być wynikiem m.in. przemęczenia i pory roku, nie sądzisz? U mnie pewnie dodatkowo dowala karmienie.  Byłaś już u dermatologa? Co Ci zalecił? 

My tymczasem wchodzimy w fazę, która od początku przerażała mnie najbardziej - dzieci robią się mobilne, w ruch idą powoli zabezpieczenia rozmaite, zaślepki do kontaktów itd. Pychu ma szósty zmysł, którym bezbłędnie wykrywa przedmioty i urządzenia najbardziej niebezpieczne, i zawsze sunie nieomylnie w ich kierunku. Malutka jest bardziej zainteresowana próbami stawania i siadania, efekt jest taki, że co i rusz wali głową w podłogę po kolejnej nieudanej próbie, a my niestety mamy ogrzewanie podłogowe, a co za tym idzie - zero dywanów. Właśnie dzisiaj jadę do miasta rozejrzeć się za jakimś dywanikiem, na którym mogłaby ćwiczyć (na razie mam taki dywanik jeden i latam z nim z góry na dół w zależności od tego, gdzie akurat są dzieci, jest to dość upierdliwe). Maty edukacyjne mam, ale one na stałe trafiły do kojca.  W jedzeniu od jakiegoś czasu nie mamy natomiast specjalnych przełomów - tarte zupki, tarte owoce, chrupki kukurydziane, które są przebojem (ogromnej siły woli wymaga NIE dać dzieciom chrupek, kiedy się drą, ograniczając się wyłącznie do stałej pory dnia, kiedy mają prawo zjeść po chrupku albo po dwa!), od czasu do czasu kawałek chleba (ale Pychu jest tak łakomy, że chlebem niestety okrutnie się dławi!), kasze (chyba jedyna rzecz, którą uwielbiają bardziej niż chrupki), no, ostatnio zrobiłam im pulpety gotowane z mięsa mielonego i podałam razem z zupką, owszem, jedli aż miło - aha, a Tatuś dokarmia ich swoją genialną jajecznicą w sobotnie poranki.  

Zmieniliśmy też wózek (kupiłam używaną spacerówkę Teutonię za 1/5 ceny sklepowej, nowej nie kupiłabym w życiu za Chiny Ludowe!) - bo dla moich ponadnormatywnie rosnących bliźniąt spacerówki w dotychczasowym Freeestyle'u szybko się zrobiły ciasnawe, zwłaszcza ze śpiworkami, aczkolwiek uwielbiałam ten wózek i nadal twierdzę, że to był świetny wybór!  Na pewno w większości przypadków sprawdza się dużo dłużej, niż u nas! Co do Teutonii - uczucia mam mieszane, skubaniutka nie mieści nam się do bagażnika, a miałam na to wielką nadzieję :(, trochę jej buda opada pod własnym ciężarem, no i dzieci - w spacerówkach mają co prawda więcej miejsca, niż dotąd, ale też dużo lepszy dostęp do siebie nawzajem, co nieustająco skutkuje konfliktami. Chcąc ich uśpić w wózku, trzeba wkładać między nich poduszkę, inaczej natychmiast zaczynają się bić! Tak, niestety, jesteśmy już na tym etapie - zabieranie sobie nawzajem smoczków i zabawek, próby wydłubywania oczu, urywania nosów i uszu.... Oj, trzeba już mieć oczy dookoła głowy z nimi! 

Jeśli chodzi o mnie, to właśnie wyszły mi wszystkie dodatkowe skutki karmienia piersią (oraz zakończył się ostatecznie piękny etap ciążowy pt. "świetne włosy i cera"). Włosy mi nie wypadają, ale uporczywie robią wrażenie, jakby ich było trzy na krzyż i spływają smętnie znad uszu, cera zdecydowanie przestała być olśniewająca, wagę trzymam idealnie bez zmian (co byłoby cudowne, gdyby nie fakt, że jest to waga daleka od idealnej!).  W ramach zajmowania się sobą nadal uporczywie biegam i nadal jestem w stanie wygospodarować na to po piętnaście minut trzy razy w tygodniu!!!!!  No cóż.  Odpuściwszy ściąganie pokarmu, wczoraj i przedwczoraj położyłam się spać o 20.00, tuż po dzieciach, mam nadzieję, że jak już odrobinę odeśpię, to będę w stanie wstawać przed dziećmi, i może wtedy pobiegam albo poćwiczę. Przy czym "poćwiczę" wysuwa się stanowczo na pierwszy plan, ponieważ właśnie rąbnął mi kręgosłup :((( Prawie tak samo okropnie, jak w ciąży :((( W ciąży, w pierwszym trymestrze, leżałam na brzuchu DWA TYGODNIE a do łazienki chodziłam wyłącznie przy ścianach... teraz ograniczyłam się do jednego dnia takich objawów ekstremalnych, ale boli cały czas, już chyba trzeci tydzień - P. wysłał mnie na prześwietlenie, no i wiesz, jak to jest, prześwietlenie zrobiłam, a teraz od tygodnia nie mam czasu odebrać wyników!  Dzisiaj jadę i odbiorę w końcu, a potem może jakaś rehabilitacja albo co, zobaczymy.

 Kochana, kończę, bo robota czeka, skrócili mi termin jednego zlecenia o jeden dzień, więc muszę się dzisiaj sprężyć, a potem jechać w miasto na zakupy - trzymaj się cieplutko, wyśpij się, pisz co u Was, jak tylko będziesz miała chwilę - ja też już postaram się poprawić! Pozdrowienia dla Was wszystkich i same dobre myśli od nas!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz