17 stycznia 2015
Kochana, w porządku, tylko zaganiana jestem na maksa po prostu - nie mam pojęcia, gdzie się podziewa czas, dopiero
teraz rozumiem modły matek, które marzą
o tym, żeby doba miała 48 godzin... a żeby jeszcze spać nie trzeba było, to ho ho! Przepraszam Cię bardzo,
że się tyle czasu nie odzywałam. Do
Trzech Króli włącznie miałam gości (tak nam się przeciągnęło rodzinne świętowanie Bożego
Narodzenia i Sylwestra!), a potem
rzuciłam się w wir pracy. Zresztą, z marnym skutkiem najwyraźniej, bo właśnie wczoraj pierwszy raz od kilku lat
dostałam reklamację na zrobione
tłumaczenie :( I przyznaję ze wstydem, że raczej słusznie :( Powinnam była tekst przeczytać jeszcze raz,
zrobić poprawki, zwłaszcza, że "nie
leżał mi" w trakcie tłumaczenia i powinno mi się było zapalić czerwone światełko z tego powodu -, no, ale
niestety nie zapaliło się, odesłałam nie
sprawdzając (chcąc się tego paskudnego tekstu pozbyć jak najszybciej) - i oto skutki. No, trudno, nie
ma co się użalać nad sobą, sama
zawiniłam! - więc w poniedziałek przeczytam swoją wersję i poprawki klienta, wyślę maila z przeprosinami i
propozycją rabatu, i od tej pory będę
się starała pracować ze zdwojoną uwagą.... jeśli zdołam. Bo zdwojona uwaga ostatnio głównie mi się
rozdwaja na moje bliźnięta :)
Założę się, że Twoi też są coraz bardziej
absorbujący, zaskakujący, nieobliczalni
itd. itp.? Mylę się? Jeśli się mylę, to mnie popraw :) Moich strach już spuścić z oka choćby na
chwilę, w tym tygodniu zbudowaliśmy, jak
to P. mówi, "zagrodę dla dzieci", czyli kojec. Nie było innego wyjścia. Ostatnio, nie wiemy,
jakim sposobem, Pyś przedostał się (a
niby jeszcze nie raczkuje!) pod komodę, gdzie przyłapaliśmy go na ogryzaniu przewodu lampy.
Tak, podłączonej do kontaktu.
Co poza
tym u nas? Dzieci jedzą jak wściekłe i rosną jak wściekłe - mam nadzieję, że wreszcie jutro
zdołam usiąść spokojnie, posegregować
ubrania (mam wrażenie, że 3/4 zawartości szafy jest już za małe!) i wysłać Ci kolejną porcję! Ku mojemu
przerażeniu, P. uparł się przyzwyczajać
maluchy do jedzenia prawdziwego chleba, kroi im codziennie po pół kromki grahama i wręcza, a
ja siedzę w napięciu w blokach
startowych, dopóki nie skończą (oczywiście 90% posiłku ląduje w charakterze zaślinionych okruszków na
dzieciach, fotelikach i na podłodze) i
sprawdzam co chwilę czujnie, czy się któreś nie krztusi. Po niezbyt radosnych przygodach Ewy Błaszczyk
pozostał mi uraz i niestety się boję,
przypuszczam, że tabletki będę moim dzieciom podawać w postaci przemielonej i wymieszanej z wodą papki do 18
roku życia... :(
Oprócz tego - jak już pisałam, usiłuję jak najlepiej
gospodarować czasem, co wychodzi mi różnie, no i mogę Ci zareklamować kolejny
cudowny wynalazek, który okazał się
bardzo przydatny. Podejrzewam, że to, czy uznasz go za trafiony, czy nie, zależy głównie
od tego, czy dzieci karmisz słoiczkami,
czy gotujesz im zupki. Ja gotuję, głównie dlatego, że Pychu - koneser nie przepada za Gerberkami
i innymi wynalazkami przemysłu
dzieciowego (Malutka odwrotnie, ale żeby sobie ułatwić życie, staram się, żeby skład zupki jej podpasował, i
wtedy łaskawie zjada; najlepiej sprawdza
się u nas dynia, jeżeli zupka zawiera dynię, to jest tolerowana). No i jakiś czas temu kupiłam
szybkowar. Początkowo jakoś tak nie
dogadywaliśmy się zbyt dobrze, ja i on, zastanawiałam się nawet w cichości ducha, czy to w ogóle był dobry
pomysł, ale w końcu postanowiłam, że
będę go używać "na czuja", czyli, wrzucam różne rzeczy (głównie składniki zupek, czyli wszelakie
warzywa oraz mięso), gotuję całość tyle
czasu, ile wynosi w instrukcji maksymalny czas gotowania dla poszczególnych składników plus 3 minuty, no i
mam zupę gotową, wystarczy zmiksować.
Ostatnio szybkowar przyplusował - wzięłam się za robienie zapasu zupy dla dzieci około 15.30, mając
większość składników w stanie zamrożonym,
a resztę w stanie surowym, i już o piątej miałam pełen gar gotowego produktu, którym od razu nakarmiłam
młodzież. Przypuszczam, że bez
szybkowara zeszłoby mi się ze dwa razy dłużej. Więc, jak Ci F. wejdzie w etap zupek (a przypuszczam, że może
być tak, że słoiczków za bardzo nie
będziesz mogła mu dawać?), to takie coś może się okazać i u Was użyteczne...
Z niewyspaniem usiłuję
walczyć na różne sposoby. Najpierw wymyśliłam sobie zimny poranny prysznic (bo nie wiem, jak
Ty -ja, kiedy jestem niewyspana, to
zarazem mam tak, że jest mi permanentnie zimno!), no i rzeczywiście przez resztę dnia jakby mniej się
trzęsę, chyba zrobiłam się trochę
bardziej odporna na niskie temperatury. Oczywiście piję kawę, już od dawna, nie bacząc na to, że karmię
piersią (prawdę mówiąc nie zauważyłam,
żeby na dzieciach robiło to jakieś wrażenie). Najnowszy patent - kominek zapachowy, stawiam sobie w
pracy (do tej pory używałam go do masażu
dzieci, staram się im zawsze zapodać fajny aromacik - taki podobno wyciszający, relaksujący i ogólnie
dobry dla dzieci olejek dostałam od
koleżanki - kosmetyczki, miłośniczki naturalnych kosmetyków) i produkuję rozmaite ożywcze w założeniu
zapachy w nadziei, że mnie to rozbudzi.
Nie mam pojęcia, czy cokolwiek z tego działa chociaż odrobinę (reklamacja, którą dostałam w pracy,
wskazywałaby, że raczej niekoniecznie
:(), ale też nie wiem, jak bym się czuła bez tego, pocieszam się, że NA PEWNO znacznie gorzej :)
Dodatkową
zgryzotą są dla mnie kilogramy, których mi po ciąży zostało około 10 w nadmiarze :( oczywiście nie mam
kiedy z nimi walczyć, podobnie, jak z
bolącym kręgosłupem... ale niemrawo próbuję robić cokolwiek. Ostatnio uległam nawet
ogólnopolskiemu szałowi i usiłuję zacząć
biegać. Zdecydowałam się na to z kilku prostych powodów. Po pierwsze, bieganie wymusza pobyt na świeżym
powietrzu (a mam teorię, że im bardziej
sobie będę dotleniać mózg, tym mniej się będę czuła niewyspana, patrz wyżej). Po drugie, w fazie
początkowej zajmuje tylko 15 - 20 minut
dziennie (na więcej doprawdy nie mam jakoś czasu). Po trzecie, jakoś mi łatwiej zmobilizować się do
aktywności poza domem, niż w domu - może
dlatego, że usiłuję uprawiać to bieganie bardzo wczesnym rankiem, zanim ktokolwiek wstanie - dzieci
jedzą pierwszy posiłek między 7.00 a
8.00, więc postanowiłam wstawać o 6.30 i BIEGAĆ; gdybym w tym czasie np. ćwiczyła w domu przed telewizorem,
to byłoby niebezpieczeństwo, że kogoś
obudzę, a tego przecież byśmy nie chcieli, prawda? No właśnie. Na razie czuję się głównie
zmęczona i połamana, ale cały czas nie
tracę nadziei, że pewnego dnia okaże się, że wysiłek fizyczny jest cudowny, przyjemny oraz przynosi
upragnione efekty.
Ogólnie biorąc, morale mam chwilowo niezbyt wysokie i nie
liczę na szybką poprawę tego stanu,
głównie ze względu na fakt, że mój mąż wyjechał
sobie właśnie ze starszą córką na narty, pozostawiając mnie z dziećmi oraz z moją Mamą w charakterze pomocy.
Oczywiście, przeżyję to jakoś, no ale
umówmy się, że się czuję jakby trochę pokrzywdzona. Zwłaszcza, że dzieci ostatnio zaczynają bardzo
dotkliwie gryźć przy karmieniu (Malutka
wyhodowała sobie jeden, na razie bardzo niewielki, ale dziarski i ostry jak diabli ząbek), a
poziom empatii okazywanej z tego tytułu
przez mojego męża uważam za skandalicznie niski. No cóż.
Mam nadzieję, że u Was przynajmniej jest dobrze,
że się wspieracie nawzajem i w ogóle, że
nic się nie zmieniło (a jeśli zmieniło, to wyłącznie na lepsze) od ostatnich Twoich komunikatów w
temacie! Współczuję Ci ogromnie pokrzywki :( Ja mam alergię, odkąd pamiętam,
jako dziecko miałam skazę białkową,
teraz - odkąd zaszłam w ciążę - nie używam
żadnych leków p/alergicznych, bo P. mi tego kategorycznie zabronił... A Tobie żadne nie pomagają????? A
jakich próbowałaś?? Daj znać, może
zapytam P., czy nie miał podobnych przypadków u siebie i czy może z doświadczenia ze swoimi pacjentami
cokolwiek polecić....
Napisz koniecznie, jak tam u Was - jak F., no i H.
oczywiście też??? Ja muszę już lecieć,
bo dzisiaj mimo soboty kończę zlecenie (miałam
je zrobić w tygodniu i nie zdążyłam - niestety!), a tymczasem dzieci wróciły z moją Mamą ze spaceru i pora
karmienia nastała... będę czekać jak
zwykle z zapartym tchem na wieści od Was. Aha - Misie od F. i H. są SUPER i zostały przyjęte do grona
domowników, nasze dzieci uśmiechają się
do nich i przytulają, bo są takie milusińskie (nie wykluczam, że kojarzą im się z naszymi
kotami!) :) Ściskamy mocno!
19 lutego 2015
Hej, cieszę się bardzo, że wszystko doszło - postaram się wysyłać do
Was mniejsze partie, a częściej, moje wielkoludy wyrastają ze wszystkiego w
tempie zastraszającym (przy czym na wadze przybierają relatywnie mniej, niż
"na wzroście", P. twierdzi, że będą bardzo wysocy i dlatego tak rosną
- na miłość boską, po kim to?!?!???) Trzymam bardzo kciuki, żeby Wasz pobyt w
szpitalu przynajmniej okazał się owocny, to znaczy, żeby F. się wreszcie
zrobiło lepiej.... Nie masz pojęcia, jak mocno trzymam, i na pewno nie tylko
ja.... o jednym jestem przekonana - że to, że tak wcześnie zaczęłaś F.
rehabilitować, to na pewno wielki plus; wszędzie czytam, że przy
najrozmaitszych zaburzeniach w wieku niemowlęcym, wczesna rehabilitacja jest
absolutnie najważniejsza.
A mnie wciągnęła czarna dziura - kurczę, ja już
ostatnio byłam chyba na ostatnich nogach, bo dało mi popalić karmienie piersią
i ściąganie laktatorem. Teraz nastąpił pewien przełom, tzn. odważyłam się
zrezygnować ze ściągania... już tak ze 3-4 dni nie ściągam, i patrzę podejrzliwie,
co będzie, ale na razie dzieci jedzą z piersi 3 x dziennie i jakoś leci. To
znaczy - raz jedzą rano bardzo porządnie (no w końcu po całej nocy trudno, żeby
nie....), około pierwszej bardzo się rozglądają za butelką z kaszą, no i
niechętnie, bo niechętnie, ale jednak zadowalają się cyckiem, a wieczorem MUSI
być po wstępnym karmieniu piersią butla z kaszą i koniec! Inaczej jest dziki
ryk, Armagedon i protest ogólny. Tak to na razie wygląda u nas.
Zobaczymy, co będzie dalej, nie mam na razie odwagi odpuścić całkiem, bo jestem
alergik pełną gębą i jeśli karmienie piersią do roku może dzieci zabezpieczyć
dodatkowo przed alergiami, to jeszcze się pomęczę.
Póki co, Pychu nadal ma
alergię na zwykłe mleko NAN (a nawet na NAN H.A. - sprawdzałam!), jedziemy na
dokarmianiu Bebilonem Pepti (tu nie ma zmian skórnych), Malutka ma zmiany
właściwie cały czas, ale niewielkie na tyle, że P. je bagatelizuje. A propos
alergii - Ty pisałaś, że Cię dopadła okropna pokrzywka, otóż ja też od jakiegoś
czasu mam non stop wszelkie objawy alergii - u mnie jest to pakiecik pt. katar
sienny, swędzenie oraz łzawienie (to ostatnie próbowałam bezskutecznie leczyć
jakiś czas jako zapalenie spojówek) no i duszności (bo u mnie alergia w pewnym
momencie przeszła w astmę oskrzelową). Karmiąc, nie mogłam używać leków
p/alergicznych, wczoraj dostałam pierwszy raz dyspensę na Zyrtec, który
wzięłam, a następnie padłam bez życia, bo mnie uśpił.... ale na alergię
pomógł. Zresztą, wyobraź sobie, ja też mam Hashimoto, ale ono mi akurat
nigdy nie dawało objawów alergicznych! Teraz "jadę" na Euthyroxie,
125 jednostek dziennie. A w ogóle mam teorię, że te nasze (moja i Twoja)
alergie mogą być wynikiem m.in. przemęczenia i pory roku, nie sądzisz? U mnie
pewnie dodatkowo dowala karmienie. Byłaś już u dermatologa? Co Ci
zalecił?
My tymczasem wchodzimy w fazę, która od początku przerażała mnie
najbardziej - dzieci robią się mobilne, w ruch idą powoli zabezpieczenia
rozmaite, zaślepki do kontaktów itd. Pychu ma szósty zmysł, którym bezbłędnie
wykrywa przedmioty i urządzenia najbardziej niebezpieczne, i zawsze sunie
nieomylnie w ich kierunku. Malutka jest bardziej zainteresowana próbami
stawania i siadania, efekt jest taki, że co i rusz wali głową w podłogę po
kolejnej nieudanej próbie, a my niestety mamy ogrzewanie podłogowe, a co za tym
idzie - zero dywanów. Właśnie dzisiaj jadę do miasta rozejrzeć się za jakimś
dywanikiem, na którym mogłaby ćwiczyć (na razie mam taki dywanik jeden i latam
z nim z góry na dół w zależności od tego, gdzie akurat są dzieci, jest to dość
upierdliwe). Maty edukacyjne mam, ale one na stałe trafiły do kojca. W
jedzeniu od jakiegoś czasu nie mamy natomiast specjalnych przełomów - tarte
zupki, tarte owoce, chrupki kukurydziane, które są przebojem (ogromnej siły
woli wymaga NIE dać dzieciom chrupek, kiedy się drą, ograniczając się wyłącznie
do stałej pory dnia, kiedy mają prawo zjeść po chrupku albo po dwa!), od czasu
do czasu kawałek chleba (ale Pychu jest tak łakomy, że chlebem niestety
okrutnie się dławi!), kasze (chyba jedyna rzecz, którą uwielbiają bardziej niż
chrupki), no, ostatnio zrobiłam im pulpety gotowane z mięsa mielonego i podałam
razem z zupką, owszem, jedli aż miło - aha, a Tatuś dokarmia ich swoją genialną
jajecznicą w sobotnie poranki.
Zmieniliśmy też wózek (kupiłam używaną
spacerówkę Teutonię za 1/5 ceny sklepowej, nowej nie kupiłabym w życiu za Chiny
Ludowe!) - bo dla moich ponadnormatywnie rosnących bliźniąt spacerówki w
dotychczasowym Freeestyle'u szybko się zrobiły ciasnawe, zwłaszcza ze
śpiworkami, aczkolwiek uwielbiałam ten wózek i nadal twierdzę, że to był
świetny wybór! Na pewno w większości przypadków sprawdza się dużo dłużej,
niż u nas! Co do Teutonii - uczucia mam mieszane, skubaniutka nie mieści nam
się do bagażnika, a miałam na to wielką nadzieję :(, trochę jej buda opada pod
własnym ciężarem, no i dzieci - w spacerówkach mają co prawda więcej miejsca,
niż dotąd, ale też dużo lepszy dostęp do siebie nawzajem, co nieustająco
skutkuje konfliktami. Chcąc ich uśpić w wózku, trzeba wkładać między nich poduszkę,
inaczej natychmiast zaczynają się bić! Tak, niestety, jesteśmy już na tym
etapie - zabieranie sobie nawzajem smoczków i zabawek, próby wydłubywania oczu,
urywania nosów i uszu.... Oj, trzeba już mieć oczy dookoła głowy z nimi!
Jeśli
chodzi o mnie, to właśnie wyszły mi wszystkie dodatkowe skutki karmienia
piersią (oraz zakończył się ostatecznie piękny etap ciążowy pt. "świetne
włosy i cera"). Włosy mi nie wypadają, ale uporczywie robią wrażenie,
jakby ich było trzy na krzyż i spływają smętnie znad uszu, cera zdecydowanie
przestała być olśniewająca, wagę trzymam idealnie bez zmian (co byłoby cudowne,
gdyby nie fakt, że jest to waga daleka od idealnej!). W ramach zajmowania
się sobą nadal uporczywie biegam i nadal jestem w stanie wygospodarować na to
po piętnaście minut trzy razy w tygodniu!!!!! No cóż. Odpuściwszy
ściąganie pokarmu, wczoraj i przedwczoraj położyłam się spać o 20.00, tuż po
dzieciach, mam nadzieję, że jak już odrobinę odeśpię, to będę w stanie wstawać
przed dziećmi, i może wtedy pobiegam albo poćwiczę. Przy czym
"poćwiczę" wysuwa się stanowczo na pierwszy plan, ponieważ właśnie
rąbnął mi kręgosłup :((( Prawie tak samo okropnie, jak w ciąży :((( W ciąży, w
pierwszym trymestrze, leżałam na brzuchu DWA TYGODNIE a do łazienki chodziłam wyłącznie
przy ścianach... teraz ograniczyłam się do jednego dnia takich objawów
ekstremalnych, ale boli cały czas, już chyba trzeci tydzień - P. wysłał mnie na
prześwietlenie, no i wiesz, jak to jest, prześwietlenie zrobiłam, a teraz od
tygodnia nie mam czasu odebrać wyników! Dzisiaj jadę i odbiorę w końcu, a
potem może jakaś rehabilitacja albo co, zobaczymy.
Kochana, kończę, bo robota
czeka, skrócili mi termin jednego zlecenia o jeden dzień, więc muszę się
dzisiaj sprężyć, a potem jechać w miasto na zakupy - trzymaj się cieplutko,
wyśpij się, pisz co u Was, jak tylko będziesz miała chwilę - ja też już
postaram się poprawić! Pozdrowienia dla Was wszystkich i same dobre myśli od
nas!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz