poniedziałek, 20 stycznia 2014

Interludium

Zdechłość ogólna minęła mi w sposób cudowny, i liczba godzin spędzanych bezproduktywnie (albo pół-bezproduktywnie) na kanapie w salonie została zredukowana z około dwunastu dziennie do zera. Biegam jak przysłowiowy kot z pęcherzem, odbijając sobie radośnie długie tygodnie przymusowego bezruchu.

Tymczasem po tygodniu? dwóch? odreagowywania baaardzo długich w tym roku Świąt w otoczeniu Rodziny, które przeciągnęły się do pierwszego tygodnia stycznia (uwielbiam moją Rodzinę, ale przywykłam już do życia w pewnym od niej oddaleniu i do niskiego zagęszczenia powierzchni mieszkalnej w przeliczeniu na metr kwadratowy) urozmaiciliśmy sobie egzystencję w dwójnasób, przywożąc z Warszawy Ciotkę Ze Złamaną (Zrośniętą) Nogą na czas bliżej nieokreślony w celu rehabilitacji. Ciotka - skłócona z PRAWIE całą rodziną (konflikt ominął szczęśliwie tylko młodsze pokolenia, z którymi Ciotka jest uprzejma nadal utrzymywać kontakt) - mieszka samotnie, charakter ma, delikatnie mówiąc, nie najłatwiejszy, a z wiekiem robi się coraz trudniejsza w pożyciu. Chwilami nie mogę się oprzeć myśli, że przebywanie z nią na co dzień jest swego rodzaju wprawką do czekającego mnie niebawem życia codziennego z bliźniakami.... kiedy to bliźniaki wejdą w etap nieopanowanego gadulstwa, męczących i niekoniecznie sensownych pytań oraz ogólnej upierdliwości. Pocieszam się, że, po pierwsze, nikt nie będzie ode mnie oczekiwał, że wobec własnych dzieci będę miła i cierpliwa 24 godziny na dobę, po drugie - że, w przeciwieństwie do Ciotki, bliźniaki będą rokowały pozytywnie, a cierpliwość prędzej czy później przyniesie owoce. Póki co nie tracę nadziei, że zanim bliźniaki przyjdą na świat i postawią całe nasze życie na głowie zdążymy się choć odrobinę nacieszyć upragnioną - a nieosiągalną od dłuższego czasu - samotnością we dwoje...

Tymczasem nie oparłam się pokusie i zamówiłam w Amazonie dwie książki, u nas nieosiągalne: "Jack London: An American Life" niejakiego Earle'a Labora (sądząc po opisie, wielbi Londona równie żarliwie, jak ja!) i "The book of Jack London" Charmian Kittredge London, na którą od kilku lat miałam wielką ochotę. Na punkcie Londona mam bzika, odkąd pamiętam, z przyczyn dość nietypowych: jako nastolatka przeczytałam - prawie nieznaną i uważaną powszechnie za kiepską - powieść "Maleńka pani wielkiego domu" i zapałałam żarliwą miłością zarówno do bohaterów, jak i do autora... i tak mi zostało.  Korciło mnie jeszcze niesamowicie, żeby dorzucić do tego kompletu "Jack London: A photographer" ze zdjęciami z londyńskiego East Endu, wysp Południowego Pacyfiku, wojny rosyjsko-japońskiej i rewolucji meksykańskiej - London był podobno genialnym fotografem - ale trochę się to wszystko razem zrobiło za drogie, więc z bólem serca zrezygnowałam z wisienki na torcie. Nic to - kupię sobie, jak będę miała trochę wolnej gotówki. Mam nadzieję, że nastąpi to odrobinę wcześniej, niż za jakieś osiemnaście lat...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz