sobota, 4 stycznia 2014

razy dwa

Listopad zaczęłam od potężnego przeziębienia.
Nienawidzę być przeziębiona. Zapchany nos, bolące gardło skutecznie uniemożliwiają mi sen, więc po nieprzespanej nocy wstaję wymiętoszona i niezdolna do niczego, a przede wszystkim - do pracy. Z reguły, kiedy jestem przeziębiona, mam akurat mnóstwo zleceń, konkluzja jest zatem prosta: nie mam czasu chorować. Gripex rano, Coldrex wieczorem, do tego kropelki do nosa - i jedziemy.
Nie tym razem.
Przemęczyłam to przeziębienie bohatersko, bez żadnych wspomagaczy, łatwo nie było, ale się udało. Właśnie zaczynałam dochodzić do siebie, kiedy - bez żadnego ostrzeżenia - wysiadł mi kręgosłup. Położyłam się na kanapie w gabinecie, żeby obejrzeć sobie w necie film o Wańkowiczu.... obejrzałam... i już nie wstałam. Zejście na dół po schodach i dowleczenie się do łóżka zajęło mi chyba kwadrans, a następnego dnia rano było już tylko gorzej. Do łazienki byłam w stanie dowlec się jedynie na czworakach. Pierwszy raz w życiu zrozumiałam, dlaczego osoby starsze wspierają się niekiedy urządzeniami w rodzaju balkonika.
Mąż rozłożył bezradnie ręce: - Normalnie wyleczyłbym cię jednym zastrzykiem przeciwbólowym, ale tak.... trzeba leżeć.
Leżałam zatem. Dwa tygodnie. Pracując w tempie mocno spowolnionym, bo stukanie w klawiaturę laptopa w pozycji leżącej na brzuchu do zadań łatwych nie należy.
Pod koniec drugiego tygodnia, kiedy kręgosłup łaskawie poczuł się dopieszczony i przestał protestować, zaczęły się mdłości. Nie że tam poranne. Mdłości - gigant, 24 godziny na dobę.
No cóż? Podobno to normalne. Podobno w ciąży bliźniaczej objawy też bywają nasilone bardziej, niż w przypadku pojedynczej.
Mdłości to jedyna rzecz na świecie, której nienawidzę bardziej niż przeziębień.
Druga infekcja nałożyła się na końcówkę najgorszej fali mdłości, obniżając mi komfort życia do nie wiem której już potęgi na kolejny tydzień. Po tygodniu mąż się poddał i kazał mi brać antybiotyk, bo poprawy nie było. Antybiotyk wyleczył mnie z infekcji w ciągu trzech dni.
Mdłości (chyba?) powoli mijają, ale jestem za to rekordowo zdechła. Nie nadaję się kompletnie do niczego.
Wiem, wiem, los mnie pokarał. Zawsze głosiłam wszem i wobec (nie bacząc na zerowe doświadczenia własne), że "ciąża to nie choroba".
W tej chwili próbuję sobie wyobrazić, że miałabym: a) prowadzić dom, b) chodzić do normalnej pracy, na przykład do biura, c) wychowywać jakieś starsze dzieci (Bogu dzięki, starsze dziecko mojego męża można spokojnie uznać za wychowane, do tego stopnia, że w tej chwili, widząc mnie z siatką z zakupami, podbiega i wyrywa mi ją z okrzykiem "Nie dźwigaj!.." Anioł nie dziecko), d) pracować w polu....
Próbuję i nijak, doprawdy, nie potrafię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz