niedziela, 13 października 2013

Bo Kundel najlepszym przyjacielem człowieka jest!



Problem książek został rozwiązany permanentnie przy okazji zeszłorocznej Gwiazdki. Byłam przekonana, że czeka mnie najfajniejszy prezent na świecie, Mąż postanowił albowiem obdarować mnie aparatem fotograficznym do zdjęć podwodnych. Podekscytowana, opowiadałam na prawo i lewo, jaki to super prezent dostanę. No i dostałam.... nawet dwa.
Aparat rzeczywiście sprawdza się doskonale.  Mały, poręczny, „heavy duty” – nadaje się nie tylko do fotografowania pod wodą, ale na wszelkiego rodzaju wyprawy krótsze i dłuższe. Mąż targa dzielnie cały swój osprzęt – „prawdziwy”, „poważny” aparat i obiektywy, ja zaś maszeruję sobie dziarsko bez obciążeń, ha, i trzaskam, co popadnie, kiedy mam ochotę. Na technice robienia zdjęć i tak się nie znam, a uwielbiam łapać ujęcia sytuacyjne. (Dziecko, które podłapało bakcyla, już w tej chwili trzaska najlepsze zdjęcia z nas trojga – tyle, że ona z reguły zabiera mojemu M. ten lepszy aparat, z teleobiektywem, i bezczelnie fotografuje obcych ludzi, strzelając im, nieświadomym niczego, genialne portrety). No, a pod wodą – bajka. Ja się bawię wyłącznie w nurkowanie w stylu swobodnym  – ze sprzętem nigdy nie próbowałam – i aparacik, który umożliwia robienie zdjęć do głębokości 10 m całkiem dobrej jakości, jest jak dla mnie stworzony. Wakacje mieliśmy w tym roku cudne, między innymi dzięki niemu właśnie.
Do prezentu spodziewanego znany wszem i wobec Święty, reprezentowany przez całą resztę rodziny, był uprzejmy dołożyć niespodziankę.  Ku swojej lekkiej konsternacji dostałam czytnik e-booków.... po czym wykonałam woltę godną najszczerszego neofity. Otrząsałam się na te e-booki długo i wytrwale: że to bez sensu. W wannie czytać się nie da. Skąd na to książki brać. Zdjęć oglądać na pewno nie można. Nie pachnie! (patrz komentarze poniżej). Bez sensu. Co się okazało? W wannie – przy zachowaniu doprawdy odrobiny ostrożności – można się bez problemu a z przyjemnością oddawać lekturze. Skąd brać? No cóż, większość nowości już się na bieżąco w formatach elektronicznych pojawia. W dodatku tańsze są o mniej więcej 1/3 od wersji papierowych.  Najbardziej zachwycił mnie jednakże pierwszy wyjazd z e-bookiem. Wybraliśmy się otóż całą rodziną do Londynu, z okazji okrągłych urodzin Taty (jako, że był uprzejmy przyjść na świat tego samego dnia –choć innego roku – co miłościwie Anglikom, a właściwie poniekąd i nam, wyposażonym od lat w paszporty kanadyjskie, panująca Elżbieta, Mama doszła do wniosku, że tam bez wątpienia będzie najlepsza balanga).  Polecieliśmy sobie tanimi liniami, bo w końcu taki wyjazd dla osób sześciu to – finansowo – nie w kij dmuchał, a co za tym idzie – prawie bez bagażu.  Nie biorąc bagażu, zdołałam zabrać ze sobą na czytniczku moim ukochanym kilkadziesiąt książek. I pokochałam go na zawsze.  Uczucie spotęgowało się stanowczo, kiedy przy okazji kolejnego wyjazdu uświadomiłam sobie, że na wakacjach w dowolnej części świata jestem w stanie bez trudu uzupełniać zapas lektur na bieżąco! Tak się złożyło, że  akurat na tegoroczny wyjazd i tak musieliśmy zabrać laptopa (pierwsze dwa dni urlopu skonsumowało mi super-hiper-mega ważne zlecenie, którego nie zdołałam wykończyć przed oddaleniem się).  Od paru  lat spędzamy urlopy standardowo: Mąż (który jest pod tym względem genialny) wyszukuje bilety, z reguły czartery, następnie pod te bilety rezerwuje na miejscu samochód tudzież noclegi w bookingu. Wiedząc, że tego laptopa i tak weźmiemy ze sobą, zarezerwował noclegi z wi-fi. W praktyce oznaczało to, że przez cały wyjazd możemy sobie kupować na bieżąco e-booki, które akurat miały swoje premiery w polskich księgarniach..... Możemy, bo w ciągu miesiąca od pamiętnej Gwiazdki byliśmy już wyposażeni w czytniki WSZYSCY. Mąż dostał swojego, jeśli się nie mylę, po tygodniu albo po dwóch, dziecko w następnej kolejności, również niebawem.  Dziecko, które w czasie ostatniego naszego dłuższego wyjazdu zdołało zgubić telefon, zadołowawszy go przezornie w wypożyczonym na 2 dni samochodzie, a następnie zostawiwszy w tymże (zorientowało się na promie, na otwartym morzu, kiedy było już za późno na jakąkolwiek interwencję), zapytane ponuro: - A kundla nie zgubiłaś? – otworzyło szeroko oczęta i odparło, urażone: - No wiesz! Kundel to mój przyjaciel!
No, nie da się ukryć, że mój też.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz