Problem książek został rozwiązany permanentnie przy okazji
zeszłorocznej Gwiazdki. Byłam przekonana, że czeka mnie najfajniejszy prezent
na świecie, Mąż postanowił albowiem obdarować mnie aparatem fotograficznym do
zdjęć podwodnych. Podekscytowana, opowiadałam na prawo i lewo, jaki to super
prezent dostanę. No i dostałam.... nawet dwa.
Aparat rzeczywiście sprawdza się doskonale. Mały, poręczny, „heavy duty” – nadaje się nie
tylko do fotografowania pod wodą, ale na wszelkiego rodzaju wyprawy krótsze i
dłuższe. Mąż targa dzielnie cały swój osprzęt – „prawdziwy”, „poważny” aparat i
obiektywy, ja zaś maszeruję sobie dziarsko bez obciążeń, ha, i trzaskam, co
popadnie, kiedy mam ochotę. Na technice robienia zdjęć i tak się nie znam, a
uwielbiam łapać ujęcia sytuacyjne. (Dziecko, które podłapało bakcyla, już w tej
chwili trzaska najlepsze zdjęcia z nas trojga – tyle, że ona z reguły zabiera
mojemu M. ten lepszy aparat, z teleobiektywem, i bezczelnie fotografuje obcych
ludzi, strzelając im, nieświadomym niczego, genialne portrety). No, a pod wodą –
bajka. Ja się bawię wyłącznie w nurkowanie w stylu swobodnym – ze sprzętem nigdy nie próbowałam – i
aparacik, który umożliwia robienie zdjęć do głębokości 10 m całkiem dobrej
jakości, jest jak dla mnie stworzony. Wakacje mieliśmy w tym roku cudne, między
innymi dzięki niemu właśnie.
Do prezentu spodziewanego znany wszem i wobec Święty,
reprezentowany przez całą resztę rodziny, był uprzejmy dołożyć
niespodziankę. Ku swojej lekkiej
konsternacji dostałam czytnik e-booków.... po czym wykonałam woltę godną
najszczerszego neofity. Otrząsałam się na te e-booki długo i wytrwale: że to
bez sensu. W wannie czytać się nie da. Skąd na to książki brać. Zdjęć oglądać na
pewno nie można. Nie pachnie! (patrz komentarze poniżej). Bez sensu. Co się
okazało? W wannie – przy zachowaniu doprawdy odrobiny ostrożności – można się
bez problemu a z przyjemnością oddawać lekturze. Skąd brać? No cóż, większość
nowości już się na bieżąco w formatach elektronicznych pojawia. W dodatku
tańsze są o mniej więcej 1/3 od wersji papierowych. Najbardziej zachwycił mnie jednakże pierwszy
wyjazd z e-bookiem. Wybraliśmy się otóż całą rodziną do Londynu, z okazji
okrągłych urodzin Taty (jako, że był uprzejmy przyjść na świat tego samego dnia
–choć innego roku – co miłościwie Anglikom, a właściwie poniekąd i nam,
wyposażonym od lat w paszporty kanadyjskie, panująca Elżbieta, Mama doszła do
wniosku, że tam bez wątpienia będzie najlepsza balanga). Polecieliśmy sobie tanimi liniami, bo w końcu
taki wyjazd dla osób sześciu to – finansowo – nie w kij dmuchał, a co za tym
idzie – prawie bez bagażu. Nie biorąc
bagażu, zdołałam zabrać ze sobą na czytniczku moim ukochanym kilkadziesiąt
książek. I pokochałam go na zawsze. Uczucie spotęgowało się stanowczo, kiedy przy
okazji kolejnego wyjazdu uświadomiłam sobie, że na wakacjach w dowolnej części
świata jestem w stanie bez trudu uzupełniać zapas lektur na bieżąco! Tak się
złożyło, że akurat na tegoroczny wyjazd
i tak musieliśmy zabrać laptopa (pierwsze dwa dni urlopu skonsumowało mi
super-hiper-mega ważne zlecenie, którego nie zdołałam wykończyć przed
oddaleniem się). Od paru lat spędzamy urlopy standardowo: Mąż (który
jest pod tym względem genialny) wyszukuje bilety, z reguły czartery, następnie
pod te bilety rezerwuje na miejscu samochód tudzież noclegi w bookingu. Wiedząc,
że tego laptopa i tak weźmiemy ze sobą, zarezerwował noclegi z wi-fi. W
praktyce oznaczało to, że przez cały wyjazd możemy sobie kupować na bieżąco
e-booki, które akurat miały swoje premiery w polskich księgarniach..... Możemy,
bo w ciągu miesiąca od pamiętnej Gwiazdki byliśmy już wyposażeni w czytniki
WSZYSCY. Mąż dostał swojego, jeśli się nie mylę, po tygodniu albo po dwóch, dziecko
w następnej kolejności, również niebawem. Dziecko, które w czasie ostatniego naszego
dłuższego wyjazdu zdołało zgubić telefon, zadołowawszy go przezornie w
wypożyczonym na 2 dni samochodzie, a następnie zostawiwszy w tymże
(zorientowało się na promie, na otwartym morzu, kiedy było już za późno na
jakąkolwiek interwencję), zapytane ponuro: - A kundla nie zgubiłaś? – otworzyło
szeroko oczęta i odparło, urażone: - No wiesz! Kundel to mój przyjaciel!
No, nie da się ukryć, że mój też.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz